Dzisiaj ja się wreszcie przedstawię. To są dwie Violki.
Ta z dawnego życia, po którym zostały wspomnienia… miłe, niemiłe… sama nie wiem. Może nawet nie tylko wspomnienia, ale przede wszystkim emocje, które nie do końca się wypaliły. I pewnie dlatego nie chcę do tego wracać, choć to moja historia, która mnie ukształtowała.
I ta druga Violka, 12 lat starsza. Ta, która na gruzach swoich marzeń i sukcesów z poprzedniego życia, zbudowała swój nowy świat i nauczyła się zaginać rzeczywistość.
Kobieta sukcesu
15 lat temu byłam kobietą sukcesu. Rodzina, niezła sytuacja materialna, stanowisko (co prawda tylko w szkole, ale jednak dyrektor). Do szkoły trafiłam 30 lat temu całkiem przypadkiem, ale zawsze lubiłam pracować z ludźmi, pomagać i rozwijać. Kocham uczyć i jestem podobno świetną nauczycielką. Jednak system szkolny bardzo mnie ograniczał. Starałam się oddolnie wprowadzać zmiany. Koleżanki nazywały to “Nowakowa wydziwia”.
I tak to rozwijała się moja kariera zawodowa , gdzie z każdym dniem coraz bardziej przekonywałam się, że to nie o to chodzi.
Pierwsza fotka, na której jest “kobieta sukcesu”, najlepiej pokazuje jak dużą cenę przyszło mi zapłacić za tę karierę. Stres, walka z wiatrakami, nie to miejsce, nie ci ludzie, nie te wartości. Nie potrafiłam się wpasować w ten świat obłudy i bylejakości, gdzie polityka, układy i bierny, mierny, ale wierny znaczyły więcej niż człowiek z pasją, idealista stawiający na pierwszym miejscu ucznia.
Kiedy klika lokalna za pomocą różnych ustawek, fikcyjnych historii, przeróżnych nieetycznych działań, mając wsparcie znajomej, wysoko postawionej osoby, zniszczyła mnie i moją pracę, została przy mnie tylko jedna osoba – mój mąż.
Pozbierałam się, nadal pracuję w szkole, ale już z wypalonym sercem i bez fajerwerków.
Musiałam się zająć swoim zdrowiem, zregenerować psychikę, znaleźć nową pasję, która będzie mnie napędzać. Od zawsze miałam jakąś dodatkową działalność, głównie szkolenia, bo kocham rozwój. Ale po tym, kiedy wypadłam na zawodowym zakręcie, najważniejsze było zdrowie. I to fizyczne i psychiczne.
Nowe życie
I tak trafiłam na firmę, w której mogłam nie tylko zadbać o zdrowie swoje i rodziny, ale też mogłam się rozwijać i uczyć innych. To zupełnie inny świat niż w szkole, odnalazłam tu swoją misję. Przez dłuższy czas zarzuciłam szkolenia, bo wiązały się ze szkołą (zajęcia pamięciowe dla uczniów, szkolenia dla nauczycieli, rodziców).
Budowałam swoje nowe życie zawodowe poza szkołą. Po 10 latach wróciłam do prowadzenia warsztatów, ale już w innym obszarze. Głównie 3ci sektor (organizacje pozarządowe). Równolegle rozwój biznesowy. Poznałam wiele fantastycznych osób, zmieniłam swój krąg znajomych. Zaczęłam żyć zgodnie ze swoimi wartościami, ale nie kosztem siebie i swojej rodziny w imię ideałów i mrzonek o dobrej szkole.
I tak oto przepracowałam wszystkie swoje problemy, pozbyłam się strachu czy jestem wystarczająca, zaczęłam pracować na swoich mocnych stronach, zamiast ciągle poprawiać te słabe. Zaczęłam słuchać swojej duszy, a nie tylko rozumu. Nauczyłam się czuć.
Nauczyłam się wymagać nie tylko od siebie, ale też od życia. Nauczyłam się mówić NIE.
A życie ostatnio powiedziało mi “sprawdzam”. Dostałam propozycję dyrektorowania. Teraz jednak to za mało dla mnie. Teraz kiedy jestem kobietą spełnioną, która żyje po swojemu, nie chcę znów zakładać ciasnych butów, by iść drogą, na którą nie do końca mam wpływ.
Teraz kiedy już moje potrzeby stawiam na równi z potrzebami innych, wiem że więcej dobrego zrobię pracując z kobietami w moim programie mentoringowym #żyjposwojemukobieto niż wracając do kontynuacji mojej przerwanej misji oświatowej.
Trudna przeszłość
Jak widać z tej przydługiej historii, praca jest dla mnie ważna. Co nie znaczy, że rodzina nie. Jednak dom nigdy dla mnie nie był miejscem spełnienia. Ojciec alkoholik, rozwód rodziców, matka spędzająca w pracy całe dnie, wiecznie krytykująca wszystko co zrobię, porównująca mnie z córką koleżanki (która oczywiście miała lepsze stopnie) i wymagająca, żebym zajmowała się młodszą siostrą, sprawiającą problemy wychowawcze.
W domu zawsze byłam nie dość dobra, nie dość miła, nie dość ważna. Uciekałam w świat książek i marzyłam o tym, by być malutką czarownicą z bajki w czasopiśmie dla dzieci.
Całe życie zbyt dużo robiłam dla innych, za bardzo poświęcając siebie. I nadal czułam się nie dość dobra i doceniana. Nie lubiłam siebie. Ale ciągle się buntowałam, nie chciałam się wpasować w różne układy. Czułam, że jest coś więcej, że mogę sobie stworzyć taką rzeczywistość, w której będę wreszcie na swoim miejscu.
Miłość od pierwszego wejrzenia
Jeszcze na studiach spotkałam faceta równie silnego jak ja. A właściwie to on mnie spotkał i już po godzinie znajomości (na imieninach jego siostry, a mojej koleżanki) powiedział “Ja się z Tobą ożenię”. I lada moment będziemy obchodzić 30. rocznicę ślubu. Trudny związek, bo on nie zawsze mnie rozumie. Często musiałam walczyć o swoje, ale w kluczowych momentach, kiedy upadałam, zawsze mogłam na niego liczyć.
Mamy dwoje wspaniałych, dorosłych już dzieci, a od kilku miesięcy cudnego wnuka.
Od kiedy zaczęłam żyć po swojemu i odpuściłam sobie zbawianie świata, głównie oświatowego, zaczęłam go wciągać w świat rozwoju osobistego. Niestety to dla niego “głupoty”, ale nauczył się mi towarzyszyć i cieszyć wspólnym spędzaniem czasu. Często jedziemy razem na jakieś moje szkolenie (ja się szkolę lub prowadzę), a potem spędzamy czas razem. Nauczyłam go trochę mówić o tym co czuje, cieszyć się dbaniem o siebie i mówić o swoich potrzebach.
Kiedy kilka lat temu zmarł mój ojciec, stwierdziliśmy, że życie jest nieprzewidywalne i nic nie można odkładać na później. Od tej pory staramy się przynajmniej raz w miesiącu wyjechać na weekend na tzw. wellness reset. Zwiedzamy różne miejsca, odpoczywamy od pracy, spędzamy czas ze sobą, taki miodowy weekend.
Brzmi to jak sielanka, ale wcale nie jest tak różowo. W naszym związku ciągle iskrzy, ciągle każde z nas “walczy” o swoje. Ale w razie zewnętrznego zagrożenia zwieramy szeregi. Nawet nasze dzieci to dostrzegały mówiąc o nas “rodzice” jak o jednej osobie.
Na początku naszego związku powiedzieliśmy sobie jasno jakie wartości są dla nas nienaruszalne, czego nigdy nie wybaczymy drugiej stronie. I trzymamy się tego przez tyle lat. Mimo, że oboje mamy trudne charaktery, dużo ze sobą rozmawiamy, czasem nawet dość głośno i nigdy nie przemilczamy żadnych spraw.
Moje dzieci są zupełnie różne. Córka przebojowa, asertywna, konsekwentnie realizująca swój plan na życie. Syn wrażliwy, niezbyt towarzyski, niepewny swojej wartości. Mimo, że już w wieku końcowo studenckim, to jest niedojrzały jak 17 latek. Może dlatego, że rozwijał się w lęku.
2 lata wcześniej, kiedy zmarła nagle moja mama, byłam w ciąży. Bardzo to przeżyłam, bo byłam pokłócona z mamą i nie rozmawiałam z nią od kilku miesięcy. Bardzo mi to ciążyło i zamierzałem pogodzić się z nią przy okazji chrzcin. Nie zdążyłam. To wszystko spowodowało, że straciłam dziecko (5ty miesiąc ciąży).
Kolejna ciąża była pełna obaw czy wszystko skończy się dobrze. To wszydtko z pewnością mislo wpływ na jego rozwój.
Swoje dzieci zawsze uczyłam, żeby nie odpuszczały tego, co uważają za ważne dla siebie. Dlatego nie raz się nam przeciwstawiały, krytykują nas jako rodziców, ale jednak w trudnych sytuacjach przychodzą po radę.
Czas na spełnianie marzeń
Teraz kiedy już mają swoje dorosłe życie, my realizujemy swoje marzenia, nie przejmując się tym, że nie jesteśmy już piękni i młodzi. A one nas upominają “tylko nie szaleć tam, zameldujcie się jak dojedziecie itd.”
Gdybym miała powiedzieć co jest kluczem sukcesu, to wymieniłabym takie rzeczy jak trzymanie się swoich wartości, bez względu na cenę jaką trzeba zapłacić; słuchanie serca; uparte działanie zamiast liczenia na szczęście i oczekiwanie najlepszego, nie zadowalanie się byle czym.
Jestem wdzięczna za tę grupę, bo mogłam opisać swoją skomplikowaną historię (pokrótce). To mi uświadamia, że te wszystkie trudne doświadczenia były przygotowaniem do życia jakie mam teraz, kiedy każdy dzień jest piękny, a każda porażka to tylko znak stop na niewłaściwej drodze, którą źle wybrałam.
Tyle tu trudnych i pięknych jednocześnie historii. To wspaniała inspiracja i świadectwo siły każdej z Was. Bo każda niezależnie od etapu rozwiązywania swoich problemów życiowych jest WARTOŚCIĄ jako człowiek.
Nie oczekuję współczucia, ani podziwu. Wystarczy, że z mojej historii choć jedna osoba zaczerpnie trochę energii do zmiany. Bo naprawdę nie warto jest poświęcać życia na zadowalanie innych. Warto odkryć swoją misję, swój powód dlaczego jesteśmy na tym świecie. I żyć w zgodzie ze sobą. Wtedy najwięcej możemy zrobić dobrego dla innych. I żyć przy tym szczęśliwie, z rozmachem.
Ściskam Was mocno. Nie ustawajcie w drodze. Wiem z doświadczenia, że kiedy już myślisz, że nie dasz rady, że już więcej nie zniesiesz, to przed Tobą ostatnia prosta. Że za zakrętem już widać metę. Że to tylko kilka kroków i sytuacja będzie jasna.
Ciekawa i inspirująca historia. Życzę Pani wszystkiego dobrego 🙂🙂