Po czterdziestce odważnie rzuciła korporację i stała się jedną z bardziej rozpoznawalnych polskich artystek, tworzących kolaże. Wszystko robi na… smartfonie! Miała wystawę w Nowym Jorku, projektuje okładki płyt i książek. Oto Magda Górska, bardziej znana jako Magda Americangangsta.

Magdalena Kuszewska: Jesteś szczęściarą. Artystyczna pasja stała się  Twoim zawodem i to po czterdziestce. 

Magda Górska: Kiedyś sama bym w to nie uwierzyła. Pierwszy kolaż zrobiłam cztery lata temu. Zawodowo zajmowałam się wówczas public relations. Najpierw założyłam swoje konto na Instagramie, tylko i wyłącznie z tego powodu, żeby poznać narzędzie, które jest popularne na rynku. Jako PR- owiec chciałam wiedzieć, jak należy się tam poruszać. I zaczęłam się zastanawiać, co ja mam wrzucać na tego Instagrama. Na Facebooku, wiadomo: dziecko, mąż, koty, zdjęcia z wakacji. A tu chciałam mieć coś innego, oryginalnego; wpadłam na pomysł, że będę robiła zdjęcia telefonem komórkowym, które przerobię w dostępnych aplikacjach… 

MK: Od zdjęć do kolaży nie taka krótka droga. 

MG: Różnie bywa. Ja na przykład fotografowałam chodnik, na którym leżał ciekawych kształtów liść, bardzo lubiłam przedstawiać przedmioty codziennego użytku w innych funkcjach. Potem przerabiałam zdjęcie i nagle fotka czajnika stawała się odległą galaktyką…Tego typu rzeczy. Moje pierwsze przerobione zdjęcia nadal są na IG, nie chcę ich usuwać. Pokazują drogę, jaką przeszłam i przy okazji mój rozwój. A pierwszy prawdziwy kolaż to wycięta głowa kobiety z „nadymką”. Byłam z siebie dumna, pamiętam. Rozpracowałam aplikację i cieszyłam się, że mi się udało ponakładać różne elementy. Tworzenie kolaży zaczęło mieć dla mnie znaczenie terapeutyczne…

MK: Potrzebowałaś wtedy tego?

MG: Musiałam znaleźć przestrzeń, która byłaby wyłącznie moja i gdzie mogłabym odsapnąć emocjonalnie. Nie jestem typem sportowym, który chce wybiegać stres czy negatywne emocje. Chyba każdy z nas raz na kwartał albo rzadziej zastanawia się, co osiągnął i dokąd zmierza. U mnie też coś takiego się pojawiło. Ten moment, kiedy siedziałam i zastanawiałam się, czy coś mnie jeszcze w tym życiu oryginalnego spotka, czy raczej nie mam już niczego więcej oczekiwać. Trwać tu, gdzie trwam? Od 13 lat pracowałam w tej samej korporacji, miałam rodzinę, więc nie powinnam narzekać, a jednak czegoś duchowego mi brakowało…

Fot. Magda Americangangsta

MK: Od kiedy zaczęłaś publikować kolaże na IG, coraz więcej osób z całego świata docenia Twoje prace. 

MG: Na początku jednak wciąż jeszcze pracowałam na etacie, a równolegle zaczęły się dziać niezwykłe rzeczy. Dostałam propozycje kilku wystaw, w tym w Nowym Jorku, gdzie nie pojechałam właśnie ze względu na pracę i zawodowe obowiązki… 

MK: Żałujesz, że nie poleciałaś na wystawę do USA?

MG: Tak, żałuję; to były Targi Luksusu i Designu na Manhattanie. W wielkiej hali umieszczono stoiska twórców z całego świata, m.in. był tam Karim Rashid, którego podziwiam. Po tej wystawie miałam spory odzew, mimo że nie byłam na niej fizycznie. Reprezentowały mnie kolaże. Nawiązałam np. współpracę z architektem z Nowego Jorku, który wykorzystywał moje prace przy aranżacji wnętrz. Cała masa osób zaczęła mnie obserwować na IG. Ale dla mnie to nadal było tylko hobby.  

MK: Ale rzuciłaś etat, aby móc swobodnie tworzyć!

MG: Czułam, że potrzebuję jakiegoś rozwoju, jakiejś zmiany; miałam wrażenie, że w moim życiu panuje stagnacja. Wstajesz rano, potem praca, wracasz do domu, jesz kolację z rodziną i idziesz spać. Cały czas to samo. Nudna rutyna. A dzięki tworzeniu otworzyłam się na to, co nieznane i nowe.  

Pamiętam, był 21 grudnia… Wyszłam z pracy jak zwykle po godzinie 17  i pomyślałam: „Nigdy więcej tam nie wrócę”. Nie chcę wdawać się w szczegóły, ale tego dnia jeden incydent przeważył szalę i doznałam olśnienia: to ten moment! Wróciłam do domu, mąż kupił drogiego szampana. I skwitował: „Lepiej wypijmy go teraz, bo potem może nie będziemy mieli kasy”. Wkrótce też mąż nabył książkę pt. „500 potraw z ziemniaka”. Śmialiśmy się, że jakoś pociągniemy, jedząc same kartofle. Bo ja od razu zapowiedziałam w domu, że nie wyobrażam już sobie pracy na etat, nawet gdzie indziej. Ale bardzo się bałam, jak będzie dalej wyglądało nasze życie. Czy damy radę? Mamy różne zobowiązania finansowe, jak wszyscy. Nie chciałam całej odpowiedzialności zrzucać na męża.

Fot. Magda Americangangsta

MK: Wierzyłaś, że mimo wszystko będzie pięknie? 

MG: Tak, tak. Życie pokazało, że wcale nie ma się czego bać. Zakasałam rękawy. Codziennie staram się robić jeden kolaż, czasem więcej. Przyjmowałam coraz więcej zleceń, m.in. dla magazynów „ELLE”, „Usta”. Współpracowałam z dużymi firmami, takimi jak Huawei, przy globalnych projektach.  Zgłaszali się także klienci prywatni. Dzięki temu uwierzyłam, że jestem w stanie tworzyć i z tego żyć. 

MK: Jakie jeszcze interesujące zlecenia realizowałaś?

MG: Każdy projekt jest ciekawy. Do tych, z których jestem szczególnie dumna, mogę zaliczyć grafiki dla warszawskiego hotelu The Crowne Plaza The Hub, plakat teatralny dla Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie czy okładkę książki dla PWN. Ucieszyła mnie niezwykle propozycja stworzenia okładki solowej płyty Igora Herbuta, którego twórczość bardzo cenię. Napisałam też scenariusz i wyreżyserowałam jego klip do utworu “Ro”…

Okładka autorstwa Magdy Americangangsta

MK:  W jaki sposób doszło do współpracy z Igorem Herbutem, znanym artystą i liderem zespołu Lemon? 

MG: Akurat byłam na nurkowaniu w Egipcie, kiedy Małgosia, towarzyszka życia Igora, napisała do mnie z taką propozycją. Razem z Igorem byli wcześniej na mojej wystawie i kupili kilka prac. Ucieszyłam się i od razu zabrałam do pracy. Oczywiście niezmiennie tworzę w smartfonie. Niektóre projekty wymagają  profesjonalnej obróbki w komputerze, aby była lepsza rozdzielczość. 

Lubię też pomagać. Chętnie angażuję się w pomoc organizacjom, które wspierają dzieci z autyzmem lub ratują zwierzęta. Przekazuję im swoje prace na aukcje. Czuję, że w ten sposób wypełniam jakiś swój obowiązek i dziękuję za tę iskrę, która rozpaliła moją artystyczną pasję. 

MK: Twój dzień pracy mocno się zmienił. Z systemu korporacyjnego stałaś się niezależną artystką. 

MG: Nadal mam ustalone, tym razem przez siebie, godziny pracy. Zaczynam o godzinie 9, kończę koło 15. Czasami zdarza się oczywiście pracować dłużej. Ostatnio wstałam o 3 w nocy, bo nie mogłam spać. Wcześniej miałam fajny sen i wizję na kolaż. Nie chciałam czekać do świtu. Pewnie pracowałabym więcej, ale mamy teraz czas pandemii, a moja córka uczy się on-line; jestem uziemiona, nie chcę przemieszczać się po domu, aby jej nie przeszkadzać. Tworzę na kanapie. Uwielbiam ten system pracy. Poza tym, że jestem artystką, to jestem też mamą i żoną, i panią domu, więc muszę też czasem coś uprać, sprzątać czy ugotować. 

MK: Nie ukończyłaś uczelni artystycznej. Miałaś z tym kiedyś problem?

MG: Dalej mam. Próbuję sobie to wszystko jakoś poukładać. Natomiast ja zaczęłam tworzyć późno, po czterdziestce. Ludzie, którzy kończą szkoły artystyczne, mają dwadzieścia parę lat, a mnie te dwadzieścia już zniknęło. I teraz chcę ten czas jakoś nadrobić.  

Raz w punkcie opraw obrazów spotkałam starszego mężczyznę, który zainteresował się moimi pracami. Okazał się być wykładowcą warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Nie mógł się nadziwić, że ja to wszystko robię w telefonie. Wyznałam, że żałuję, że nie poszłam na Akademię. A on na to: „I bardzo dobrze! Oni by cię tam ukształtowali po swojemu i w życiu byś nie stworzyła tego, co teraz!”. Być może…

Fot. Magda Americangangsta

MK: Magda, a co jest ważne w Twoim nowym życiu?

MG: Refleksja, która dotarła do mnie całkiem niedawno. Dzieci mają wspaniałe marzenia: chcą być księżniczkami, rycerzami, mieć karocę i zamek. I jeszcze latający dywan. W społeczeństwie, owszem, jest przyzwolenie na takie marzenia, ale tylko do pewnego wieku. Powiedzmy, że do 10. roku życia. Potem, z biegiem lat, należy już mieć „poważne” marzenia. Takie, żeby być lekarzem, architektem, pomyśleć o tym, aby móc wziąć kredyt na mieszkanie itd. Odcina nam się możliwość snucia surrealistycznych marzeń! A ja sobie postanowiłam, że przecież mogę tak samo marzyć, jak wtedy, gdy miałam lat 8. 

MK: Lubię to! O czym więc marzysz?

MG: … może nadejdzie taki moment, że będę na Manhattanie siedziała na jakimś tarasie na dachu. Z kieliszkiem szampana w dłoni, w otoczeniu bliskich. A wcześniej wynajmę cały samolot i polecę z przyjaciółmi do Nowego Jorku na moją wystawę, i będzie super. Nieważne w sumie, czy tak będzie, czy nie, ale to są moje marzenia. Mam prawo je snuć! Mój mąż się śmieje i powtarza, że „wielkie kariery zaczynały się w garażu, a ty zaczęłaś w… komórce”!

MK: Dobre, dobre. 

MG: Zapytałaś, co jeszcze stało się ważne. Otóż ja odzyskałam niedzielę. Tak, ten dzień nabrał dla mnie nowego znaczenia, odkąd nie pracuję w korporacji. Widzę nawet po mojej 12-letniej córce, że większość z nas nie lubi niedziel, bo już myśli o tym, że w poniedziałek się zaczyna lawina obowiązków i zabójcze tempo. Miałam takie same emocje: w niedzielę od rana humor mi siadał. A teraz to jest dzień do świętowania, dla mnie i dla najbliższych.

Rozmawiała: Magdalena Kuszewska

Back to list

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *