– Wszyscy chcą mieć wokół siebie ludzi o określonym schemacie. A ja akurat bombarduję takie zasady. To moje życie i nikomu nic do tego, jak je sobie skonsumuję- mówi Arek Kłusowski, wokalista, autor piosenek, nazywany męską odpowiedzią na Darię Zawiałow. Twórca przebojów Dody, Julii Wieniawu, Sound’n’Grace. Teraz nagrał płytę „Lumpeks” (premiera 21 maja). Porusza w niej niełatwe tematy, okraszone… tanecznymi rytmami.

Magdalena Kuszewska: „Przepraszam, że zawiodłem tyle razy”, śpiewasz w piosence „Idealny syn”. Jedna z najważniejszych na Twoim nowym albumie „Lumpeks”, który ma premierę 21 maja. Jaki jest idealny syn? 

Arek Kłusowski: (uśmiech) Taki raczej pospolity. Ważna jest kwestia materialna, po to, aby rodzina mogła się tym popisywać. Idealny syn musi więc mieć duże mieszkanie i nowoczesne auto, i ukończone studia, i dobry etat. Fajnie, żeby mieszkał w dużym mieście, miał swoją rodzinę. Wciąż panuje duża presja ze strony wielu matek i otoczenia; dom, potem szkoła, praca. Wszyscy chcą mieć wokół siebie ludzi o określonym schemacie. A ja akurat od zawsze bombarduję takie zasady. To moje życie i nikomu nic do tego, jak je sobie skonsumuję. I powiem Ci, że dużo osób napisało do mnie długie maile ze swoimi historiami po premierze piosenki „Idealny syn”. Z niełatwymi historiami. 

MK: Pisali i nieidealni synowie, i nieidealne córki, prawda? Ważne, żeby artysta trafiał w serca odbiorców. 

AK: Tak. Ja tworzę przede wszystkim dla ludzi. Każdy chce być pochwalony, usłyszeć komplement, na tym to polega… Ostatnio spotkałem się z lekko pogardliwym komentarzem: „Wow, Arek, teraz grają cię w komercyjnych stacjach”. Odpowiedziałem: „Tak, piszę piosenki i moim marzeniem jest, żeby one były przebojami”. Artyści marzą, aby ich kawałki śpiewały tłumy. Jasne, ja wywodzę się z off-u, ale chcę mieć przeboje. Cieszę się, że utwory z płyty „Lumpeks” grają już RMF FM i inni. Teraz mam po prostu szczęście. Wcześniej ono mi nie sprzyjało. Czekałem na ten moment osiem lat. Długo.

MK: Niektórzy czekają całe życie i nic. A Ty jako twórca wymykasz się schematom. Jesteś nieco tajemniczy, lubisz niebanalne stylizacje, śpiewasz wysokim tenorem, Twój głos ma cztery oktawy. 

AK: No tak. W polskiej muzyce na szczęście wiele się zmienia. Kiedyś śpiewający chłopak musiał mieć rockową chrypkę w głosie i nosić skórzaną kurtkę. Ciężko utrzymywać niezależny tryb życia i tworzenia. A moja druga autorska płyta, „Lumpeks”, jest dojrzalsza niż pierwsza. Znalazłem się na takim etapie życia, że mam w sobie dużo spokoju i zgody. I mogę na luzie opowiedzieć o rzeczach, które mi nie wyszły w życiu. Tak jak o tych, które się udały. W jednej z piosenek śpiewam o tym, że fajnie jest pożyć tu i teraz. Bo „nic dwa razy się nie zdarza”. 

MK: Pandemia pomogła Ci dojrzeć?

AK: Szczerze mówiąc, pandemia nie zmieniła mojego życia, bo mam je bardzo specyficzne, hermetyczne. Oprócz tego, że towarzysko jestem o wiele mniej aktywny, a zawodowo prawie wcale, to jednak zawsze miałem swój sposób na funkcjonowanie. Najbardziej brakuje mi koncertów. Trzeba kombinować i walczyć, aby mieć się za co utrzymać. Nauczyłem się ekonomicznie podchodzić do wydatków. Nigdy też nie byłem osobą, która rozrzuca pieniądze na lewo i prawo. Mnie naprawdę dużo nie potrzeba. Zamiast narzekać, jak jest źle, wolę wziąć się w garść, przeorganizować życie. Działać. 

MK: Tytuł Twojej płyty to „Lumpeks”. Pamiętam, jak niedawno robiłam z Tobą zbiórki odzieży używanej dla potrzebujących. Chodzi także więc o to, żeby nie marnować niczego, być w zgodzie ze sobą, z naturą, ze światem. 

AK: Bardzo nie lubię marnotrawstwa! Podarowanie drugiego życia rzeczom czy historiom jest istotą piosenki o tym samym tytule co płyta, czyli też ”Lumpeks”. A sam lumpeks to miejsce spotkań, w którym dana rzecz przechodzi z rąk do rąk i każda z nich ma swoją historię… Podobnie bywa z naszym życiem; jak zaczynasz nowy związek, to piszesz kolejny rozdział. Powiem Ci, że potrzebowałem kilku terapii, żeby wywalić moje życie do góry nogami. Co okazało się pomocne, a nawet zbawienne. Ja w ogóle bardzo lubię zaczynać od początku.

Fot. Piotr Porębski

MK: To mógłby być tytuł naszego wywiadu. „Lubię zaczynać od początku”. 

AK: Pewnie. Kiedy tylko czuję, że pojawia się monotonia albo rutyna, że duszę się i męczę, to robię totalną wywrotkę. Kręci mnie start w nowych konkurencjach, w którym jestem zielony. Fajnie się uczyć nowych rzeczy. I zmieniać się. Ostatnio schudłem 15 kg, zmieniłem miejsce zamieszkania. Doceniam, że wielu moich słuchaczy towarzyszy mi w tej drodze. Ja się zmieniam, dojrzewam, a oni trwają przy mnie. Miałem 21 lat, kiedy zacząłem śpiewać; proces dojrzewania odbywał się na oczach innych. 

MK: Dałeś się poznać szerokiej publiczności w 2013 roku, kiedy niemal wygrałeś program „Voice of Poland”. Przyznaj, nie irytują Cię porównania w stylu: męska odpowiedź na Darię Zawiałow? 

AK: Zupełnie nie. Ostatnio bardzo trudno jest wyprowadzić mnie z równowagi. Kiedyś było inaczej, zachowywałem się jak tykająca bomba, szybko się irytowałem. A poza wszystkim Daria jest świetną artystką, więc takie porównanie to komplement… Czuję, że wreszcie mi się poukładało. Mam fajnych współpracowników, dobrze mi w wytwórni Kayax, jestem doceniony. Wcześniej życie mnie trochę styrało, a teraz dostałem zasłużony spokój. 

MK: Znowu odwołam się do Twojej piosenki, „Nie kochasz się”. Wiem z doświadczenia, że spokój wewnętrzny łatwiej osiągnąć, kiedy polubimy i zaakceptujemy siebie. 

AK: Jestem na dobrej drodze, aby siebie wreszcie pokochać… Nie lubię, kiedy ktoś myli samoakceptację z osobowością narcystyczną. Oczywiście, granica jest cienka, ale jednak podarowanie sobie szansy na bycie sobą i niechęć do gonienia innych wzorców w każdej dziedzinie bywają zbawienne. 

Zrozumiałem już, że moja osobowość i wartość nie polegają na tym, ilu mam wpływowych znajomych. Albo czy jestem w kółku zainteresowania na imprezie, czy nie. Ważniejsze, aby mieć ludzi, którzy mnie lubią za to, jaki jestem. Na dobre i na złe. Myślę, że u każdego przychodzi taki moment, kiedy wyczerpują się bateryjki. I wtedy musimy coś zmienić, zacząć od nowa. 

MK: Fakt. „Słodki koniec tych dni” to ostatni utwór na płycie. Ja w tych słowach upatruję końca pandemii, powrotu do normalności, radości. 

AK: To w sumie bardzo smutna piosenka. U mnie często jest tak, że wesołym melodiom towarzyszą czasami dramatyczne teksty. Lubię ten kontrast. Dbam, aby ludzi nie zarazić złą aurą. Chciałbym, żeby dobrze się czuli z moimi piosenkami. I żeby one dawały nadzieję, a nie wprawiały w rozpacz. „Słodki koniec tygodnia” mówi o błędzie, który często zdarza nam się popełniać. O tym, że boimy się wykorzystać swoją szansę. Ale gorszego kaca moralnego można mieć wtedy, gdy zaniechamy czegoś. I żałujemy do końca życia, myśląc, co by było, gdyby… Ból jest szczególny, jeśli nie zawalczysz o prawdziwą miłość.  

MK: Czasami chęci są, ale brakuje odwagi, wiary, nadziei. 

AK: Już parę razy myślałem, że nastąpił mój koniec świata. Ale on się w naszym życiu pojawia co pewien czas! Te pierwsze dni są straszne: gong w głowę. A kiedy mijają, powoli wielki ciężar spada z pleców. Uczysz się siebie i ogarniasz życie na nowo. Przy okazji poznajesz siebie, zaskakujesz. I byłbym hipokrytą, gdybym nie zmieniał swojego życia, nie kończył pewnych rzeczy, które mi ciążyły, ale śpiewałbym o tym do ludzi! Już wiem, że po takim końcu świata tyle pięknych rzeczy się układa… 

MK: Tobie pomaga pewnie to, że masz swoją samotnię. Dom w Bieszczadach.

AK: Staram się jak najczęściej tam uciekać, kiedy tylko mogę wyjechać z Warszawy. Choćby na kilka dni. Moja pustelnia, mój azyl. Lubię siedzieć nad rzeką, która przepływa obok. To w Bieszczadach powstała moja płyta, wena mi sprzyjała… Pandemia opóźniła premierę, czekałem cierpliwie. Cieszę się, że mam już zabukowane wakacyjne festiwale, na których zaśpiewam, m.in. w Olsztynie, we Wrocławiu i w Warszawie. Miałem ponad rok przerwy od koncertów. Nie mogę się doczekać, jak stanę na scenie!

Rozmawiała: Magdalena Kuszewska

Back to list

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *