– Hasztag „lowizm” pięknie odpalił, w efekcie wiele osób zaczęło do mnie pisać, dzielić się historiami. „Lowizm” stał się pewnego rodzaju filozofią życiową. Jak mnie to cieszy! – mówi nam Filip Cembala, aktor, wokalista, twórca hasztagu #lowizm.
Magdalena Kuszewska: „Lowizm” brzmi tak pięknie, że mam ochotę Cię uścisnąć, choć widzimy się drugi raz w życiu.
Filip Cembala: (uśmiech) Ależ bardzo proszę! Wierzę we wdzięczność, sam jestem wdzięczny za to, że mam tylu dobrych ludzi wokół. Stąd zresztą także wziął się inny mój hasztag, #bogatywludzi…

MK: Ale teraz opowiedz, proszę, o coraz słynniejszym hasztagu, jakim staje się #lowizm.
FC: Przed dwoma laty w mediach społecznościowych toczyła się pewna ważna dyskusja dotycząca praw człowieka. Przypadkiem natrafiłem na długi komentarz koleżanki z teatru i nagle znalazłem się w piekle internetowym. Ona zamieściła pełną nienawiści wypowiedź, po której nie mogłem się odnaleźć. Nigdy bym jej o to nie podejrzewał. Wcześniej myślałem, że hejterami są osoby raczej spoza środowiska artystycznego. Mimo że ten hejt nie dotyczył mnie bezpośrednio, zabolał. Pomyślałem, że potrzebujemy wszyscy przeciwwagi.
I w ten sposób wymyśliłeś #lowizm.
To słowo samo do mnie przyszło, zacząłem go używać przy postach na temat akceptacji, bycia sobą, wolności. A moi odbiorcy na Instagramie wiedzą, że chętnie wymyślam różne, jak #wciągamabsurd, #łykamkonwenanse, #uprawiamfarmazony… Choć ostatnio tego absurdu jest wokół nas tak dużo, że nie mam siły go wciągać. Ten „lowizm” pięknie „odpalił”, w efekcie wiele osób zaczęło do mnie pisać, dzielić się historiami. „Lowizm” stał się pewnego rodzaju filozofią życiową. Jak mnie to cieszy!
Co piszą do Ciebie osoby, których nie znasz?
„Jak ty to robisz, Filip, że jesteś szczęśliwy, uśmiechnięty?”… Część osób dzieli się ze mną poważnymi problemami, jak rozwód czy strata pracy… Zapraszają mnie do swojej intymności, co dla mnie jest niezwykle ważne. Ale nie udaję takiego, który ma zawsze świetny humor. Nagrywam relacje także wtedy, gdy bywam smutny. Mówię głośno o tym, że coś mnie „pokonuje”. I za to ludzie też mi dziękują! Instagram może zrobić krzywdę, jeśli promuje wyłącznie idealne ciała, relacje, życiorysy, diety. Prosta droga do frustracji to ostatnia rzecz, na jakiej mi zależy. Jeśli mam jakąkolwiek misję, to marzę, aby odczarować ten zaklęty krąg. Znamy się z moimi odbiorcami głównie z Instagrama albo są to widzowie z teatrów: Polskiego w Szczecinie, gdzie mam od lat etat, poza tym warszawskiej Syreny, gdzie gram w ukochanym musicalu, „Rock of Ages”, a także z Teatru Muzycznego w Gdyni, gdzie wcielam się w główną rolę męską w „Gorączce sobotniej nocy”… Niektórzy piszą po prostu, że robię fajne rzeczy, wywołuję uśmiech, poprawiam humor, przez co czują się lepiej ze sobą i światem. Nie mogę usłyszeć nic piękniejszego. Czy wiesz, że właściwie nie dotyka mnie hejt w sieci?
To pewnie dzięki „lowizmowi”, który działa niczym zaklęcie. Nic dziwnego, że rozmowę z Tobą zaplanowałyśmy w Dniu Życzliwości, który obchodzimy 21 listopada.
Życzliwość to dla mnie siostra empatii. Teraz, jak tak rozmawiamy, wymyśliłem nowe słowo: #życzlowizm. Ono ładnie łączy się z #lowizm. A życzliwość oznacza dla mnie zaopiekowanie się kimś w taki sposób, jakbyśmy chcieli być sami zaopiekowani. Jeśli ktoś jest „pokonany”, jak to nazywam, przez problem czy sytuację pandemii, nie musisz dawać mu złotych porad. Tych nie brakuje. Ludzie mają dosyć dobrych rad! Potrzebują uważności, współodczuwania, obecności, empatii. Czasem wystarczy tylko i aż podarowanie komuś czasu.
Niedawno znowu zamknięte zostało teatry, z powodu pandemii. Myślę, że pięknie udowadniasz swoją rolę jako artysty, który jedyne, co może teraz zrobić, to czarować rzeczywistość. Twoje działania są bezinteresowne. Nie zarabiasz na nich.
I bardzo mi się ta nowa rola podoba, choć oczywiście martwię się o przyszłość, jak wielu moich kolegów, z aktorką Barbarą Garstką na czele. Wierzę, że jeśli coś rodzi się z prawdy, luzu i spontaniczności, to ma największy sens. Nigdy nie nazywałem aktorstwa misją, choć kocham mój zawód i uprawiam go tak uczciwie, jak mogę. Uważałem jednak, że mówiąc językiem postaci, nie mogę do końca być sobą. A od kiedy istnieje „lowizm” i dostaję setki wiadomości od ludzi z sygnałami, że to wszystko ma sens, myślę: „Przecież ja nic takiego nie robię”. A komuś wystarczy nieraz to moje słoneczne dzień dobry, moja piosenka zaśpiewana z werwą, mój żart. I ja właściwie dopiero teraz zaczynam tę moją małą misję, choć ona brzmi górnolotnie, widzieć.

Mimo pandemii nie leżysz na kanapie. Tworzysz piosenki na wymarzoną płytę solową.
Mam już większość tekstów i muzyki. Odkryłem, że moim potencjałem jest słowo. Jak wiesz, ono może i zranić, i zaopiekować, i przytulić. Przed wyborami prezydenckimi gorąco zachęcałem ludzi do głosowania. Słyszałem nieraz: i po co to komu, przecież prezydent nic nie może. Odpowiadałem: ależ może! Jest w stanie nadać narodowi narrację. Albo miłości, albo podżegania do nienawiści… A płyta jest moim wielkim marzeniem. Znajdzie się tam np. Kołysanka dla dorosłych. Kim jesteśmy, jeśli nie dziećmi opakowanymi w „dojrzalsze pudełka”? Przez kilka lat spędzałem czas w pociągach między Katowicami, gdzie uczyłem się na Akademii Jazzu, a Szczecinem, gdzie mam etat aktorski. Nie miałem chwili, aby zrealizować to swoje marzenie. Paradoksalnie dopiero w pandemii mogłem się zatrzymać. Pojechałem do rodziców, na wieś, i nagle pojawił się… „słowotrysk”.
Czasem dzielisz się fragmentami piosenek z fanami.
Żartuję, że mój IG jest pochwałą niekonsekwencji. Tyle nam się powtarza, że jak jesteś od wszystkiego, to do niczego, że co za dużo, to niezdrowo… Itd. To nie zawsze tak jest. Nie chcę rezygnować z żartu, jeśli ma być dla kogoś ukojeniem. Nie chcę pozbawiać się prawa do głosu w ważnych sprawach społecznych, skoro mogę kogoś ośmielić albo wesprzeć. Dlaczego nie mogę nagrać filmiku, jak daję pani sprzedającej kwiaty … kwiatka? I mogę też śpiewać, bo kocham to robić, a innych to cieszy! Jakiś czas temu mój tata poważnie zapytał mnie, po co mi ten Instagram. Odpowiedziałem, że lubię ten sposób komunikacji. To dla mnie oraz moich odbiorców i frajda, i świetne kontakty. O, choćby z Tomkiem Sobierajskim, który stał się moim przyjacielem.
Poznaliście się przez Instagram, od listopada prowadzicie co tydzień lajwy pod hasłem „Nieporadnia”. W ten sposób wspieracie nas w trudnych czasach.
Przez wiele lat zaczytywałem się w magazynach typu „Sens”, interesuje mnie psychologia i rozwój wewnętrzny. Znałem wywiady i felietony Tomasza, szanowałem jego poglądy. Dwa lata temu zaczęliśmy rozmawiać najpierw w sieci, a potem w realu. W ten sposób rozwinęła się piękna przyjaźń. „Nieporadnia”- tę nazwę wymyśliłem z przekory, aby nie być kojarzonym z coachingiem, którego absolutnie się nie czepiam. Myślę jednak, że skoro jesteśmy zewsząd otoczeni radami na temat bycia bardziej produktywnym, fajniejszym, lepszym, to wystarczy. Ktoś powiedział: „Filip, ale ta nazwa może sugerować, że jesteście z Tomkiem nieporadni”. A ja na to: „I super! Bywam nieporadny, mój przyjaciel też”. Jak nasz program się spodoba, może stworzymy kanał na You Tube. Najważniejsze, że życzliwie patrzymy w przyszłość.