– Wypadek nie był jedyną tragedią, która mnie w życiu spotkała. I nie mówię tutaj o uzależnieniu czy o domu dziecka, w którym wychowałem się, zanim trafiłem do moich wspaniałych rodziców… Natomiast nigdy nie zastanawiałem się, dlaczego ja- opowiada Sylwester Wilk, znany z programów „Ninja Warriors” i „Taniec z gwiazdami” sportowiec, trener i osobowość medialna. I przekonuje, że nie ma rzeczy niemożliwych.

Sylwester Wilk: To ja tylko powiem, że o wszystkim mogę mówić, bez problemu… 

Magdalena Kuszewska: Dobrze wiedzieć. Super- rozmówca! Zbliża się Dzień Ojca. Opowiesz najpierw, czym jest dla Ciebie męskość?

SW: … Jeszcze dodam, że rozmawiam z Tobą jako ktoś, kto owszem, udowadnia, że można pokonać spore trudności, ale jednocześnie nie kryję, że miewam gorsze chwile. Ostatnio napisałem na IG kilka postów na ten temat. 

MK: Przyznanie się do słabości uważam za męskie. 

SW: Bo przecież to byłoby niemożliwe, gdybym ja miał cały czas tę samą wielką siłę i energię. Komunikuję, że mam obecnie trudny okres w życiu. Wprowadzam zmiany i pojęcie męskości ewoluuje wraz moim dojrzewaniem. Dla mnie kiedyś męskość była zupełnie czymś innym, niż teraz.  

Opowiem o tym na przykładzie mojego ojca, którego uważałem za mało męskiego, gdy byłem nastolatkiem. On nigdy nie był samcem Alfa, pierwszym do wyjaśnienia wszelkich konfliktów. Wydawało mi się, że brakuje mu iskry. Aż raz mnie zapytano w wywiadzie, kto jest moim idolem, a ja od razu powiedziałem: ojciec. Dotarło do mnie, po wielu latach, po różnych moich przejściach, że on nigdy nie narzekał. Wspierał mnie we wszystkim, np. wstawał o 3 nad ranem, aby zawieźć na zawody, bez marudzenia. Nigdy nie mówił, że jest zmęczony. A ja i mama mieliśmy wszystko, co trzeba. Zrozumiałem, że to zasługa taty. Doceniam, że rodzice w fajny sposób mnie wychowywali.

MK: Widziałam krótki reportaż o Twoich rodzicach, emitowany w programie „Taniec z gwiazdami”, w którym brałeś udział.  

SW: Mama zawsze wzrusza się, oglądając materiały o nas. Rodzice obrali fajną taktykę wychowania; z jednej strony niczego mi nie brakowało, ale z drugiej każde dodatkowe rzeczy musiałem sam ogarnąć. Nigdy od nich nie dostawałam pieniędzy. Zawsze musiałem na coś zapracować. Pierwsze pieniądze, które zrobiłem w wieku 10 lat, były dzięki grabieniu liści na podwórku. 

MK: Wspomniałeś na początku, że przechodzisz niełatwy moment zmian w życiu.

SW: Zaczęło się od pandemii, kiedy złapałem lekkiego doła. Przez pierwsze pół roku nie pracowałem, później spróbowałem się z tego podnieść. Ważne zmiany zaczęły się już 6 lat temu, od kiedy jestem trzeźwy. Wtedy wyszedłem z ośrodka dla uzależnionych i poszedłem na terapię. Ciężko pracuję, aby być w formie. Jasne, zawsze byłem sportowcem, ale po wyjściu z ośrodka miałem zniszczony organizm, więc nie mogłem być trenerem. Najpierw pracowałem w markecie OBI, dźwigając materiały budowlane. Traktowałem to jako etap przejściowy, po to, aby spłacić długi itd. Starałem się nie marudzić, biorąc przykład z taty. Potem powoli wróciłem do sportu. 

Ostatnie sześć lat to czas ciężkiej pracy nad sobą… Parę relacji, z kobietami czy z przyjaciółmi, w międzyczasie straciłem. Właśnie ze względu na tę chęć rozwoju. Doszedłem do momentu, do którego dążyłem; jestem stabilny finansowo, mam całkiem fajne życie. Ale zobaczyłem, że nie daje to takiego szczęścia, jak myślałem. Stąd potrzeba zmian.

Fot. arch. prywatne Sylwester Wilk

MK: Co nowego planujesz wprowadzić do swojej codzienności?

SW: Zmiany, które wprowadzam, polegają na tym, żeby skupić się bardziej na życiu i na spędzaniu czasu z rodziną. Niby banalne, ale najważniejsze. W tym roku pierwszy raz od dawna pojechałem na dwutygodniowe wakacje z narzeczoną. Uświadomiłem sobie, że istnieje inne życie niż zawodowe, sportowe. Zacząłem informować ludzi wokół mnie: „Słuchajcie, pracuję mniej, potrzebuję więcej czasu dla siebie i bliskich”. I pierwsze, z czym się spotkałem, to pretensje. Czemu nie odpisuję lub nie oddzwaniam od razu, jak zawsze… Warto dodać, że cały czas wspomagam się spotkaniami z terapeutką; mam spory bagaż emocjonalny i o tym też nie boję się opowiadać.

MK: Twój bagaż doświadczeń jest ogromny. Tych dobrych i złych. I ja bym to zdanie zilustrowała sceną, którą opisałeś na Instagramie, czyli wspomnieniem z wypadku, w którym straciłeś nogę. Z jednej strony dramatyczne, ale z drugiej dające nadzieję. Dzięki paru przechodniom, którzy udzielili pomocy, przeżyłeś. 

SW: To, że przeżyłem dzięki tym paru przechodniom, to jedno. Najlepsze jest to, że facet, który był świadkiem wypadku i uratował mi życie, został moim przyjacielem. A dzięki niemu poznałem swoją narzeczoną. 

MK: Co za historia! 

SW: Półtora roku temu miałem trudną sytuację. Zadzwoniłem do niego, że muszę dwa tygodnie gdzieś pomieszkać, bo zmieniam mieszkanie i jestem po rozstaniu z kobietą. On przyjechał po mnie z Krakowa do Warszawy. Przez to, że byłem w Krakowie, poznałem moją Julkę, która tam mieszkała. 

MK: Robisz wrażenie na kobietach. Ciekawe, czym Cię ujęła Julia? 

SW: To jest bardzo dobre pytanie … Julia była chyba pierwszą osobą, która w ogóle nie zwracała uwagi na te wszystkie rzeczy, jak popularność itd. Ja już byłem wtedy w „Tańcu z Gwiazdami”, miałem za sobą udział w „Ninja Warriors”. Nosiłem protezę, zwracałem uwagę. 

MK: Jesteś rozpoznawalny. Obcy często proszą Cię o wsparcie i radę?

SW: Na ulicy mało kto podchodzi. Czasem potem dostaję wiadomości na IG, że ktoś mnie widział i wstydził się zgadać. Są ludzie, którzy piszą do mnie jako do kogoś znanego z telewizji; to wiadomości o różnej tematyce, najczęściej bliscy osób uzależnionych proszą o rade, w jaki sposób im pomóc. Ale ja nie wiem, bo nie jestem po ich stronie. O takie rzeczy trzeba przede wszystkim zapytać moją mamę, która jest blisko mnie, jako osoby uzależnionej. Nie jestem więc kompetentny, aby udzielać rad w tym zakresie. Odsyłam do specjalistów. 

MK: Jednego Ci nie można odmówić. Siły. Masz ją naturalnie czy musiałeś wypracować?

SW: Niedawno rozmawiałem z moją terapeutką o tym, że wewnętrznej motywacji jest u mnie bardzo mało. Głośno przyznaje się do swoich słabości. Mam tak, że jeśli przestaję odpisywać i odbierać telefony dłużej niż jeden dzień, to dzwoni do mnie jeden z moich pięciu przyjaciół. Dopytuje, co jest i czy ma przyjechać z pomocą. To klucz do sukcesu w moim przypadku: jeśli nie mam tej siły, to przychodzi ktoś, kto mi ją daje. Przez 6 lat ciężko pracowałem, budowałam zaufanie, chciałem być osobą kompetentną. Teraz otaczam się dobrymi ludźmi, którzy nie są ze mną dlatego, że mają z tego korzyść, ale chcą. 

MK: I jest Julia, która Cię wspiera. 

SW: Obustronne wsparcie w zdrowym związku wydaje mi się normą. Nie mówię o tym, że moja Julia mnie wspiera, jako o czymś nadzwyczajnym, bo to oczywiste. Kiedy zaczęliśmy się spotykać, powiedziałem Julii, że powinna rzucić studia na rzecz tych, których naprawdę pragnie. Nie chcę być w związku z osobą, która marnuje swój czas. I Julia poszła za głosem marzeń: studiuje architekturę. Cieszę się, że doprowadziłem do tego momentu. 

MK: Na Instagramie masz dwa profile. 

SW: „Wilk trenuje” wziął się stąd, że jako sportowiec, który zaczyna się ścigać na scenie polskiej i międzynarodowej, założyłem fanpage i konto na Instagramie. To konto poświęcone tematyce sportowej. Wchodząc w świat show-biznesu, założyłem inne, czyli Sylwester Wilk Official. Pod imieniem i nazwiskiem. Nie każdy chce oglądać mnie taplającego się w błocie i nie każdy chce mnie oglądać w TZG. Mam dwie różne  grupy odbiorców, stąd dwa konta. 

Fot. arch. prywatne Sylwester Wilk

MK: Pracujesz jako trener. Czy można się do Ciebie zgłosić tak zwyczajnie, z ulicy, aby poprosić o wskazówki?

SW: Tak! Zabawne, bo ludzie obserwujący mnie dzięki „Tańcu z Gwiazdami” czy „Ninja Warriors”, uważają, że jestem jednym z tych celebrytów, do których nie można się dostać. A nie jestem osobą ciężko dostępną! Jeśli chcesz się ze mną spotkać, masz okazję 4 razy w tygodniu przyjść do mnie na trening grupowy za darmo. Przyjdź, potrenuj, pogadaj ze mną i to wszystko. Jeśli nie wiesz, gdzie te treningi się odbywają, napisz do mnie na IG lub FB, żaden problem. 

Niezależnie od pandemii działamy, trenujemy, organizujemy też obozy. Tworzymy razem z moimi kolegami Wilk Family. Tu nie ma miejsca na negatywne sytuacje, negatywne emocje. Jesteśmy środowiskiem sportowym, każdy jest inny i ma inne warunki, ale jeśli zajdzie potrzeba, działamy. W tym roku organizujemy dwa obozy, w tym jeden za granicą. Celujemy w Teneryfę. 

MK: Czego nauczyłeś się o sobie jako trzeźwy i świadomy człowiek, który doświadczył paru dramatów? 

SW: Przede wszystkim dowiedziałem się, że nie jestem nieśmiertelny i niezniszczalny. Wcześniej byłem niemal niezniszczalny; wszędzie, gdzie poszedłem, mogłem być najlepszy. Wszystko wygrywałem. Jak spadłem z drzewa i straciłem przytomność, to szybko wstałem i poszedłem rozrabiać dalej.  

I nagle się okazuje, że życie jest kruche, a nogi nie są przymocowane na stałe do naszego ciała. Ale wypadek nie był jedyną tragedią, która mnie w życiu spotkała. I nie mówię tutaj o uzależnieniu czy o domu dziecka, w którym wychowałem się przez pierwsze lata życia, zanim trafiłem do moich wspaniałych rodziców. Przeżyłem też bolesne rozstania, takie, po których przez rok się zbierałem. 

MK: Miałeś kiedyś pretensje do losu, że tak silnie Cię doświadczył?

SW: Nigdy nie zastanawiałem się, dlaczego ja. Podczas terapii usłyszałem, że każdy z nas ma swoją grawitację i przyciąga różne rzeczy. To, że jako małe dziecko zostałem porzucony przez biologicznych rodziców, tak naprawdę mnie zbudowało, określiło jako człowieka. Od tamtej pory wszystkie moje zachowania i wszystko, co się dzieje w moim życiu, wynika z tego, niestety. Tak mocne jest to przeżycie. 

Kiedy byłem dzieckiem, wiedziałem, że chcę robić duże rzeczy. Powtarzałem: „Nie chcę być szarakiem!”. Postanowiłem pokazać siebie poprzez sport. Jeździłam na zawody i byłem najlepszy, zdobywając np. Mistrzostwo Polski. A jak nie byłem najlepszy, to robiłem wszystko, żeby nim zostać. Nie interesowała mnie druga czy trzecia lokata. Może dlatego przeżycia w moim życiu są tak ekstremalne. 

Teraz akceptuję sytuację, na którą nie mam wpływu i robię swoje. Fajnie by było na dwóch nogach wyjść z Tobą na spacer, ale tak nie będzie. Jest sporo rzeczy, których żałuję, np. że nie mogę pobiegać takim tempem, jakbym chciał, po górach, no ale tak jest. Muszę to zaakceptować. Poza tym każda zła rzecz, która mnie spotkała w życiu, zakończyła się czymś dobrym! Zostałem porzucony, ale potem dostałem świetnych rodziców; lepszych mieć nie mogłem. Straciłem nogę, ale rozwinąłem się, mam narzeczoną, jestem szczęśliwy.

MK: Co dalej?

SW: Planuję najbliższe cztery lata, kiedy pojadę na paraolimpiadę i mam nadzieję, że uda mi się ją wygrać. Tyle że osiągając największy sukces życiowy, na który pracuję całe życie, ono traci sens właśnie w tym momencie. Dla sportowca medal paraolimpijski jest najważniejszy. Ja całe życie uprawiam sport, żeby coś osiągnąć, mam medal na Mistrzostwach Europy, ale to wciąż nie jest olimpijski. Wiem, że dzień po zdobyciu tego medalu cały dzień przeleżę w łóżku, nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić.  

MK: To ja Ci powiem. Nazajutrz wyznaczysz sobie nowy cel, być może nie związany ze sportem.  

SW: (uśmiech) Dobrze powiedziałaś, nowy cel nie będzie związany ze sportem. Mam na przedramieniu wytatuowanego sprintera Usaina Bolta, który jest najszybszym człowiekiem na świecie. I możemy tu siedzieć i dyskutować dwa dni, ale nic tego nie zmieni. To coś, do czego każdy sportowiec dąży. Nikt nie zabierze mu tego, że jest najlepszy. Przynajmniej przez parę lat. O tym marzę. O byciu najlepszym. 

MK: Łatwo się zatracić w dążeniu do doskonałości, a przecież chcesz więcej czasu spędzać z bliskimi. 

SW: No tak, ale w zdrowych relacjach istnieje silna akceptacja tego, co robisz i co jest dla Ciebie ważne. Jak się poznaliśmy z Julią, wybuchła pandemia, a ja nie trenowałem regularnie. Teraz, kiedy wróciłem do przygotowań, ani razu nie usłyszałam od niej, że może bym odpuścił trening, został z nią w domu.   

Wydaje mi się, że tym, czego ludzie się najbardziej boją, są zmiany. Kiedy w pandemii zamknięto wszystkie siłownie i kluby, straciłem pracę. I co zrobiłem? Zamieniłem kawalerkę na 3-pokojowe mieszkanie w centrum Warszawy, które kosztowało mnie trzy razy więcej. Wiedziałem, że tam urządzę studio i tam będę pracował. Podjąłem ryzyko, ale wziąłem je na klatę. Opłaciło się.

Rozmawiała: Magdalena Kuszewska

Back to list

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *