– Pewna kobieta do szykownej ślubnej sukni z kryształami Swarovskiego zamówiła bukiet ze słoneczników. Mówiłam, że to bardziej pasuje do klimatu rustykalnego i wesela w skansenie. Ale ostateczna decyzja zawsze należy do klientki. A ja muszę trafić w jej gust i zrobić bukiet zgodnie ze sztuką florystyczną- mówi Anna Smolińska- mistrzyni florystyki, szefowa pracowni Passja Flora w Lublinie.

Magdalena Kuszewska: Spotykamy się w niedzielę, w Twojej pracowni, w Lublinie. Wczoraj tworzyłaś dekorację na weselu, dzisiaj trzeba było ją zdemontować. W tej branży nie ma wolnych weekendów?

Anna Smolińska: Zazwyczaj nie obwiązują mnie wolne soboty i niedziele. Nie narzekam, bo kocham tę moją pracę. Poza tym bierzemy udział w ważnych momentach życia naszych klientów, bo to nie tylko śluby, także jubileusze, urodziny, chrzciny, oświadczyny, spotkania i okazje biznesowe. A wczorajsze wesele jest dowodem na to, jak nieprzewidywalna to działalność.

MK: A dlaczego to wesele było nietypowe?

AS: Najpierw zaplanowano, że impreza odbędzie się na dachu jednego z hoteli w Lublinie, ale w sobotę pojawił się potężny deszcz i silny wiatr. Miałam przygotowane 2,5-metrowe koło z kwiatami, więc nie mogłam go zainstalować na dachu, bo gdyby spadło, byłby to ogromny problem. O tym też trzeba myśleć. Wesele przeniesiono do sali konferencyjnej hotelu. Przygotowałam kwiatowe ozdoby na stołach, na ścianie i przy młodej parze, było pięknie… Aż do godziny 20, kiedy w czasie upadku w tańcu panna młoda złamała w kilku miejscach rękę! Pan młody zabrał ją do szpitala, goście się rozeszli. Dziś rano, na jak byłam na demontażu dekoracji, zobaczyłam nierozpakowane prezenty na sali. Przykry widok. 

MK: Ktoś może myśleć, że masz lekką pracę, bo układasz kwiaty, a przecież za każdą realizacją stoją ludzkie historie, także dramaty. 

AS: Przychodzą do mnie klientki i mówią: „Ojej, jak tu u pani pięknie pachnie, ja zawsze marzyłam o układaniu kwiatów”.  A potem idę z moimi pracownicami z 2-metrowym kołem z kwiatami, które waży 70 kg, i myślę: „Tak też wygląda zawód florystki!”. Klienci dostrzegają raczej inne sytuacje, np. jak przy kawie  wybieramy naczynia i elementy dekoracji. Najwięcej mam realizacji „ślubnych”, zawsze o tym marzyłam. Interesuje mnie klient, dla którego ważne są klasa, smak, wyczucie piękna i estetyka. I który wie, że pięknego efektu nie da się osiągnąć za darmo. Ostatnio przyszła klientka marząca o dekoracjach z eukaliptusa, który jest dla niej zbyt drogi. Chciała w zamian za to mieć elementy z wierzby płaczącej, bo jest tania i ma podobny kształt liści. Odmówiłam: takie liście szybko schną, a ona będzie niezadowolona. W ogóle nauczyłam się już także odmawiać.

Fot. Marcin Chruściel

MK: Czym zajmuje się florystka ślubna?

AS: Szykuję wszelkie ślubne dekoracje i bukiety, dla panny młodej, pana młodego, orszaku ślubnego, druhen i świadków. Robię też dekorację kościoła i sali weselnej, w tym stołów, bufetów, stolika młodej pary, ścianki za młodymi, fotobudki itp. Przy aranżacjach ślubu plenerowego w grę wchodzi jeszcze więcej elementów. 

Poza tym realizuję dekoracje funeralne, czyli na pogrzeby. Robię również dekoracje kościołów na różne uroczystości, jak komunie i bożonarodzeniowe. Osobną część klientów stanowią firmy; ubieramy kompleksowo choinki, dobieramy ozdoby, dekorujemy witryny itd. Do tego dochodzi florystyka okolicznościowa, czyli bukiety z dowozem na Dzień Mamy i na Dzień Kobiet czy na popularne imieniny. Prowadzę sklep internetowy, przez który spływają zamówienia, nawet z zagranicy. 

MK: Tutaj warto sporo rozmawiać z klientami, aby świetnie poznać ich potrzeby i marzenia. Bywasz czasem jak psycholog? 

AS: Na pewno trzeba umieć słuchać i nie narzucać nikomu swojej woli. Ostatnio miałam klientkę, która szykowała się na wesele w czterogwiazdkowym hotelu, w stylu glamour. Do szykownej sukni z kryształami Swarovskiego wymarzyła sobie bukiet ze słoneczników. Mówiłam, że to bardziej pasuje do klimatu rustykalnego i wesela w skansenie, ale nie zmieniła zdania. Ostateczna decyzja zawsze należy do klienta, więc poszła do ślubu ze słonecznikami. A ja muszę nie tylko trafić w gust, ale też zrobić bukiet zgodnie ze sztuką florystyczną, żeby kwiaty były świeże, pięknie wykończone, nie kłuły w dłoń, nie okazały się za ciężkie. Ponad 90 procent moich klientek przychodzi i mówi: „Pani Aniu, ja się na kwiatach nie znam, ale widziałam pani prace, zakochałam się w nich. Nie umiem wybrać, nie wiem, który bukiet mi się podoba, proszę zobaczyć, będę miała taką suknię i makijaż, co pani mi proponuje?”.  

MK: I co proponujesz? Jakie są teraz trendy we florystyce?

AS: Od kilku sezonów rządzi styl boho, czyli kompozycje bardzo naturalistyczne, „potargane”, nieregularne. Co druga panna młoda przychodzi do mnie z życzeniem dekoracji w stylu boho. Mają wybrane piękne, koronkowe, zwiewne suknie, bez zadęcia. Druga grupa to klientki glamour, czyli trend księżniczki. Tutaj kwiaty są bardzo precyzyjnie ułożone, pasujące do pałacowych wnętrz. 

MK: Pracownię prowadzisz od 16 lat. Jak zmieniły się gusta nowożeńców?

AS: Kiedyś zjawiał się u mnie pan młody, zamawiał wiązankę kwiatów dla narzeczonej i już. Teraz przychodzi panna młoda, to głównie z nią wszystko omawiam i wybieram. Pan młody rzadko uczestniczy w tych dyskusjach. Kiedy pracowałam w kwiaciarni, prawie 20 lat temu, z rzadka ktoś zamówił ozdobę na auto, którym jedzie para młoda. Teraz bukiety dla rodziców, flower box, skrzyneczki kwiatowe itd., to norma. Niesamowicie rozwinęły się obie branże: i florystyczna, i ślubna. Zdarza się, że klienci wydają 20- 30 tysięcy złotych na samą oprawę dekoratorską, w tym na wypożyczanie mebli i zakup dodatków, które będą pasować do całości.

Fot.  Marta Żurawska

MK: Klienci rozumieją, że chodzi też o zapis tego wyjątkowego dnia w postaci wyjątkowych dekoracji? 

AS: Tak. Niektórzy wiedzą, że kwiaty to produkt ekskluzywny, czyli nie jest to zakup pierwszej potrzeby. Podobnie bywa z perfumami, które nie są niezbędne do życia. Można nabyć zwykłą wodę toaletową z kiosku i można kupić flakon świetnych perfum. My bez kwiatów też się obędziemy, oczywiście, ale lubimy się otaczać pięknymi rzeczami, lubimy ładnie pachnieć, lubimy ładnie wyglądać… Kwiaty jako produkt ekskluzywny nie są tanie, bo gdyby były tanie, to nie byłyby ekskluzywne; coraz więcej osób to rozumie. Zawsze można pojechać na bazar i samodzielnie kupić kwiaty. Ale jeśli ktoś chce oryginalny bukiet, odpowiednio ułożony, to za tym już stoi moja umiejętność i technika, i odpowiedni materiał roślinny… Wydaję sporo pieniędzy na konkretne kwiaty: mają być unikatowe, piękne i świeże. 

MK: Jak wygląda Twój dzień, kiedy tworzysz dekorację ślubną?

AS: Wstaję o 4:00 rano, żeby kupić kwiaty na giełdzie, od sprawdzonego ogrodnika. Na co dzień jeżdżę ciężarówką- chłodnią, którą sama prowadzę. Dźwigam pojemniki z kwiatami, jestem w ruchu. Jeśli przygotowuję oprawę florystyczną ślubu plenerowego, kończę na pół godziny przed ceremonią; znikamy z moimi pracownicami, żeby nas nie było widać. Czekamy, aż goście złożą życzenia nowożeńcom i młoda para zrobi sobie zdjęcia na tle ścianki. Potem szybko demontujemy krzesła, dywan, zbieramy płatki z trawnika, czuwamy nad całością. 

MK: Widziałam na Twojej ciężarówce napis, który mnie ujął: „Uwaga, jadę wolno, wiozę kwiaty”. To pokazuje Twoje podejście do kwiatów, troskę o nie.  

AS: Bo ja jestem „świr kwiatowy”! (uśmiech). U mnie żaden płatek nie może być zniszczony czy złamany. Zawsze biorę kwiaty w zapasie i jadę ostrożnie. Od zeszłego roku mam w pracowni wybudowaną chłodnię, osobne pomieszczenie. A wcześniej przez wiele lat siedziałam w klimatyzacji, przy 15 stopniach Celsjusza, bo kwiatki były ważniejsze. Nawet latem miałam na głowie czapkę, aż klienci się dziwili i śmiali. Teraz, jak jest chłodnia, nie muszę się tak poświęcać. 

MK: Czy zdarzyło się, że ktoś dopiero po pewnym czasie docenił Twoją pracę i dekoracje ślubne?

AS: Raz przyszła para, która planowała eleganckie wesele. Panna młoda przedstawiła mi swoje inspiracje, które wyceniłam na 8 tys. zł. Pan młody skwitował ostro: „Tyle za kwiatki? Przecież to zaraz wszystko zwiędnie, bez sensu”. Wyszli. Potem zadzwoniła do mnie ta kobieta i mówi: „Pani Aniu, narzeczony nie daje się namówić. Ja mu powiedziałam, że zrobimy dekoracje za 4 tys., ale panią proszę o tę pierwotną wersję, za 8 tys. Z mamą dopłacimy różnicę, tylko niech pani nic mu nie mówi!”. 

Nie oceniam, zgodziłam się na tę propozycję; często narzeczeni ukrywają przed sobą różne wydatki, co obserwuję latami… Uroczystość się odbyła, wszystko pięknie wyszło. Dwa dni później w mojej pracowni zjawili się świeżo upieczeni małżonkowie, aby zwrócić naczynia do dekoracji. Przynieśli mi wino, ciasta. I nagle pan młody mówi: „Chciałem panią bardzo przeprosić. Ja nie zdawałem sobie sprawy, że te kompozycje robią tak wielką robotę! Nasi goście ciągle dotykali kwiaty; nie wierzyli, że są prawdziwe. Jakie kolory, jakie gatunki! Pani dekoracje zrobiły nam całe wesele”. Uśmiechnęłam się. Dla takich chwil także warto pracować.

Rozmawiała: Magdalena Kuszewska

Back to list

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *