Warszawska Ochota. Przytulny gabinet z ciepłym, rozporoszonym światłem przypomina salon do medytacji, tyle że pośrodku stoi wielka drewniana tuba. To sonora: instrument zrobiony z drewna świerku, buku i orzecha amerykańskiego, służący do terapii dźwiękiem. Jeden z dwóch, jakie są w Polsce. I jeden z ośmiu na świecie!
Z pomocą terapeutki Joanny Przybyły przechodzę cały rytuał wejścia i umoszczenia się wewnątrz tego unikatowego instrumentu. Z wnętrzem połączona jest ruchoma ławeczka – małe łóżko do masażu, na którym się należy położyć. Terapeutka podaje mi poduszkę, pled i maseczkę na oczy (alternatywnie), po to, żeby relaks był pełen. Jedna sesja trwa 50 minut, które upływają w mig.
Wychodzę głęboko zrelaksowana dźwiękami, które wygrywane są na strunach. Ale sonora jest w stanie wesprzeć także leczenie poważnych chorób i kontuzji.
Magdalena Kuszewska: Jak to się stało, że została Pani właścicielką sonory, unikatowego instrumentu do terapii?
Joanna Przybyła: Ponad dwa lata temu na Facebooku znalazłam informację o pewnym ciekawym festiwalu, niedaleko Warszawy. Pierwsza informacja, jaka mi się wyświetliła, to że można będzie tam wejść do środka instrumentu pod nazwą sonora. Od lat dźwięki mnie inspirują, pracuję z nimi, m.in. robiąc terapię gongami i misami, więc wybrałam się tam. Na miejscu poznałam panią Kasię Paluszkiewicz, która jest lutnikiem i zbudowała sonorę razem z Łukaszem Andrzejczakiem. Oboje mieszkają w Poznaniu, gdzie znajduje się druga sonora w Polsce… Kiedy weszłam do środka instrumentu i poczułam dźwięki oraz wibracje, uznałam to za doświadczenie magiczne. Postanowiłam mieć sonorę i pomagać dzięki niej innym. Nie ma w tym żadnego biznesplanu, marketingu, to tylko i aż misja życiowa. Sonora zmieniła moje życie.
MK: I zmienia też życie tych, którzy poddają się terapii dźwiękami. Opowie Pani o metodzie?
JP: Kiedy wchodzimy do instrumentu, kładziemy się wygodnie i wyciszamy, doświadczamy spectrum emocji. Odbieramy dźwięki, które przepływają przez nasze ciało i umysł. Sonora działa holistyczne, więc także na sferę duchową. Dźwięk jest dosyć prosty, pierwotny. Nie doszukujemy się w nim melodii, a jednak działa niezwykle oczyszczająco i kojąco. Odbieramy minimalne drgania; dla niektórych osób jest to silnie odczuwalne, dla innych mniej. Sonora działa na układ nerwowy, kostny; dźwięki i drgania rozluźniają ciało i mięśnie, dotykają narządów wewnętrznych. Jesteśmy poddani bardzo subtelnej wibracji, która nas „porządkuje”, bo dźwięk ma moc porządkującą.
MK: Taka terapia ma długą historię i coś z magii.
JP: Spójrzmy na wszystkie religie. W każdym kościele ważny jest dźwięk. Bo to on przywołuje ludzi, „czyści”, towarzyszy nam przy ceremoniach, także tych najbardziej pierwotnych, szamańskich. Nawet odwołując się do Pisma Świętego: na początku było słowo. A przecież słowo jest dźwiękiem, wibracją!… Dzięki odpowiednim dźwiękom, takim choćby jak w sonorze, uzyskujemy bliższy kontakt do siebie, do naszych części nieświadomych. Zazwyczaj sesja ma działanie rozluźniające i kojące, bo umysł się uspokaja, a myśli odbiegają. To może być punktem wyjścia do tego, aby się uzdrawiać, leczyć emocje, a nawet poważniejsze schorzenia.
MK: Jakie są reakcje osób, które doświadczają tej terapii?
JP: Zwykle pojawia się u nich zwiększona świadomość, dzięki temu, że wracają do kontaktu ze swoim ciałem. Wszystko zaczyna się wreszcie układać, stanowić jedną całość, holistyczną. Oczywiście, podniesienie świadomości możemy praktykować także na innych przestrzeniach, którymi między innymi ja także się zajmuję, jak medytacja, praca z ciałem przez masaż Lomi Lomi Nui i niekonwencjonalne terapie indywidualne.
MK: Dla kogo zalecana jest terapia dźwiękami sonory?
JP: Przychodzą do mnie osoby, które są w procesie podnoszenia świadomości, w procesie zmiany, w procesie poszukiwania. Zdarza się, że ktoś dostaje w prezencie sesję sonary, więc w ogóle nie wie, co go tutaj czeka. Ale zwykle powraca na kolejne sesje. To osobliwe podziękowanie, bo samo doświadczenie takie jest.

MK: Właśnie, określenie „osobliwe” bardzo mi tutaj pasuje. Trudno znaleźć coś, co jest wartością niepowtarzalną. A mamy szansę na osobliwe doświadczenie: wejść do środka instrumentu, odbyć niebanalną terapię.
JP: Tak to działa. Czasem ktoś mówi tuż po sesji, że nic nie poczuł. Ale wraca za tydzień, bo okazuje się, że np. bark przestał go boleć. Tak, dźwięki sonory mają szerokie działanie, w tym przeciwbólowe. Na pewno redukują stres, co teraz, w pandemii, przydaje się szczególnie. Ludzie mają potężne napięcie na wielu poziomach: zdrowotnym, ekonomicznym. Brakuje pewności, lekkości.
MK: Przychodzą do Pani nie tylko klienci, którzy poszukują relaksu i podniesienia świadomości. To czasem osoby chore, szukające ukojenia.
JP: Tak. Regularnie zgłasza się m.in. 30-letni mężczyzna, który uległ poważnemu wypadkowi. Był w śpiączce, od niedawna zaczyna życie na nowo. Wcześniej skupiał się głownie na karierze i podróżach. Teraz codziennie kilka godzin się rehabilituje, chcąc wrócić do pełnej sprawności: ciałem, umysłem, świadomością. I on bardzo lubi tu przychodzić. Opowiada, że to jego jedyny sposób na pełny relaks, bo stracił umiejętność rozluźniania się przez długi pobyt w szpitalu itd. Terapia przy udziale sonory pomaga wrócić do sprawności także przy porażeniu mięśniowym, przy chorobie Parkinsona, przy stwardnieniu rozsianym, po udarach i innych chorobach. Ale także przy migrenach.
MK: A czy sonora jest właściwa jako terapia wspierająca dla dzieci?
JP: Owszem, bywa u mnie pani z 14-letnią córką. Dziewczynka ma poważną chorobę genetyczną, która niestety postępuje. Do niedawna jeszcze grała na pianinie, teraz to już niemożliwe. Sonora pozostaje więc jej jedynym tak bliskim kontaktem z muzyką: nastolatka może wejść do środka instrumentu. Potem w domu maluje swoje przeżycia, emocje. Kiedy dziewczynka była u mnie pierwszy raz, od razu zapytała mamy, czy i kiedy mogą tutaj wrócić.
MK: Na koniec powiedzmy, skąd w ogóle wzięła się sonora. To nie jest pieśń dalekiej przeszłości, o dziwo.
JP: Czeski instrumentalista, Jan Rosenberg, razem z zespołem opracował ten instrument w latach 90-tych XX wieku, w Niemczech. Pragnął stworzyć instrument, do którego można wejść. Po to, aby poczuć pierwotną siłę muzyki, która koi i leczy. W sonorze nic nie jest przypadkowe; dokonano dokładnych pomiarów, wyliczeń. Jan Rosenberg podczas projektu i budowy opierał się na matematycznych i muzycznych teoriach Pitagorasa. Instrument zbudowali lutnicy na podstawie szczegółowych parametrów. Każda deseczka jest precyzyjnie i odpowiednio wystrugana, wpasowana. Dlatego jest to drogi instrument, nie taki popularny. Unikatowy, wciąż mało dostępny. Sonora wymaga stałej temperatury i wilgotności powietrza, przestrzeni. U mnie to wszystko ma.
Tekst: Magdalena Kuszewska