Magdalena Kuszewska: „Pani Ka” (@pani_ka_official) to pierwszy w Polsce serial interaktywny, dostępny na platformie IGTV. Jak się czujesz jako aktorka, grająca tytułową rolę, której losy są uzależnione od decyzji widzów?
Hanna Konarowska: Chciałabym Ci dać jakąś barwną odpowiedź, ale prawda jest taka, że los aktora zawsze zależy od scenarzystów czy upodobań telewizji. Zwykle nie wiedziałam, jakie będą dalsze losy mojej bohaterki, chyba że był to film. „Pani Ka” ma szczęście, bo jest główną bohaterką serialu, w związku z tym chyba mnie z niego nie wyrzucą, co już się zdarzyło w innych produkcjach (śmiech). Poza tym jestem współproducentką serialu, więc jest dla mnie nadzieja! Mówiąc serio: mnie to fascynuje i ekscytuje, jakich wyborów dokonają widzowie.
MK: A jaką macie przewagę nad tradycyjnym serialem, w praktyce?
HK: W Polsce wciąż IGTV jest platformą niewykorzystaną w ten sposób, czyli fabularny. Serial „Pani Ka” można będzie oglądać w kolejnych odcinkach, moja bohaterka ma nawet swój profil na IG. Wyobraź sobie, że Carrie Bradshaw z „Seksu w wielkim mieście” posiada konto na Instagramie i możesz do niej pisać wiadomości. I proponować jej, że może w następnym odcinku założyłaby ten różowy sweterek od Chanel? Pani Ka kręci stories na IG, pisze posty, przemawia do widzów w różny sposób; ostatnio miałam live z Agatą Młynarską jako ja, Hania, ale opowiadałam dużo o Pani Ka. To jest pionierskie, że wychodzimy poza ramy zwykłego serialu, a także zwykłej relacji widz vs. serial. Dajemy możliwość wspólnej zabawy, która oczywiście musi mieć swoje granice ze względów stricte produkcyjnych.
MK: Myślę, że Pani Ka ma sporo Twoich własnych cech.
HK: To prawda, wiele. Takie zresztą było nasze założenie. I świadomie często te granice zacieramy, co też jest ciekawe dla widzów. I dla mnie!
MK: Skąd wziął się pomysł na „Panią Ka”? Czy to także, paradoksalnie, zasługa pandemii i jako ekipa, ale też paczka przyjaciół i znajomych, wzięliście sprawy w swoje ręce?
KH: Powodów jest wiele, w tym te, o których wspominasz. Każda z nas, bo mówię o mnie, o reżyserce Kasi Urbańskiej i o scenarzystce Zosi Karaszewskiej, produkuje ten serial. I każda była dość zajęta przed pandemią, m.in. ja wyprodukowałam trzy spektakle. Oczywiście pandemia nasze plany i kolejne premiery zepsuła… Razem z moim ukochanym narzeczonym siedzieliśmy w domu, z dzieciakami, dużo na ten temat rozmawialiśmy. On ma swoją stałą pracę, a ja się znalazłam w sytuacji pustki. Obserwowałam, jak inni artyści sobie radzą. Moja Mama (aktorka Joanna Szczepkowska- przyp. red.) zrobiła swój domowy Teatr Pudło, który można oglądać na Facebooku, koledzy organizowali różne lajwy, produkowali seriale na You Tube… Latem 2020 roku spotkaliśmy się ekipą na wakacjach na Mazurach. Łukasz, czyli mój narzeczony, zaczął rozmawiać z Kasią o tym, że może powinnam mieć swój internetowy program, bo taki był mój plan. Potem porozmawiałyśmy ze sobą my i nagle słyszę od Kasi: „Hania, ale przecież ty jesteś aktorką. Tobie potrzeba serialu, nie programu”. Wkrótce dołączyła do nas Zosia, z którą chodziłam do liceum. Wspieramy się od zawsze. We trzy mamy zresztą podobne poczucie humoru, dystans do siebie. Do pilota serialu zaprosiłyśmy ludzi, z którymi się znamy i lubimy, m.in. moją przyjaciółkę, aktorkę Magdę Górską czy Anię Czartoryską- Niemczycką. Kiedy zaproponowałam Ani zagranie wielkiej gwiazdy, którą podziwiam, od razu się zgodziła. Podobnie jak Weronika Rosati, którą też znam i bardzo lubię, od lat.

MK: Czy „Pani Ka” stała się dla Ciebie pewnego rodzaju terapią w trudnych czasach?
HK: Właściwie każda rola jest czymś takim. Niedawno dowiedziałam się, że po raz trzeci przełożona zostaje premiera mojego spektaklu „Mayday” w Teatrze Miejskim w Lesznie. Nietrudno tutaj o skrajne emocje. A ja się tak dobrze czuję na scenie czy na planie, że mi puszczają różne granice, które mam prywatnie…
MK: Ciekawe! Opowiesz coś więcej na temat przełamywania granic?
HK: Wiesz, prywatnie nigdy się nie spóźniam, bo tak zostałam wychowana. Natomiast na scenie mogę grać osobę, która notorycznie przychodzi po czasie. W ten sposób uwalniam napięcie. Kolejny przykład: osobiście nie potrafię przekraczać pewnych granic w mediach społecznościowych. Na przykład nie pokazuję twarzy moich dzieci…
MK: Ja również nie pokazuję córki; wiele osób myśli, że nie mam dzieci.
HK: Całe to eksponowanie prywatności na Instagramie, opowiadanie ze szczegółami o swoim życiu: ja nie potrafię tego robić, nie śmiejąc się z siebie. Jeśli już, to muszę po swojemu, zawsze w jakiejś innej formie. A Pani Ka to postać, która oczywiście ma jakieś tam swoje hamulce, ale one są bardzo, bardzo dalekie od granic Hani Konarowskiej. Do pierwszego odcinka serialu nagrywaliśmy scenę castingu; Weronika Rosati wcieliła się w kobietę, która prosi Panią Ka o zagranie… orzecha. Widzów to akurat bardzo rozbawiło, napisali do nas dużo wiadomości. I gdybym ja prywatnie miała wrzucić na Instagram różne swoje miny, które robię, grając orzecha, to bym się zwinęła w kłębek ze wstydu. Ale przecież Pani Ka wszystko może, więc ona to robi.
MK: No właśnie. Pani Ka, w przeciwieństwie do Ciebie, jest nieskromna.
KH: O, tak, Pani Ka jest pewna siebie i uwielbia się chwalić! Mało tego, potrafi założyć koronę na głowę, w zwykły dzień. Spóźnia się, zapomina odebrać dziecko z przedszkola, choć na szczęście w końcu je odbiera. Dlatego, kiedy dyskutowałyśmy z Kasią i Zosią o tym, jak Pani Ka ma wyglądać i jakie ma mieć cechy, to pomyślałyśmy o moim alter ego.
MK: Pierwsza rola przyszła do Ciebie, kiedy miałaś 18 lat. Zagrałaś ich w sumie kilkadziesiąt. Bilans tej dwudziestki?
HK: Nadal muszę udowadniać, że coś potrafię i nie wzięłam się znikąd. Pamiętam, jak studiowałam w USA, w szkole aktorskiej Lee Strasberga. Miałam 20 lat, za sobą role w trzech serialach w Polsce, do tego komedię „Lejdis” itd. Mieliśmy akurat zajęcia z kamerą, podczas których trzeba było opowiedzieć o sobie. Kiedy powiedziałam, że zagrałam w tym i w tym, nauczycielka spojrzała na mnie zdumiona, po czym zapytała: „Hanna, co ty tutaj robisz? Przecież ty masz karierę w swoim kraju!”. „Nie- odpowiedziałam.- Ja chcę się dalej rozwijać, a ta kariera nie jest taka oczywista”. Moja mama w spektaklu pt. „ADHD i inne cudowne zjawiska”, w którym razem gramy, wypowiada symboliczne zdanie: „W pewnym wieku człowiek nie powinien udowodniać, że jest coś wart”…

MK: Pełna zgoda. Rodzina jest Twoim balansem i lekiem?
HK: Oczywiście, że tak. Nie uważam wcale, że określa mnie mój zawód. Owszem, to jest moja pasja, coś, co kocham robić. Ale określa mnie przede wszystkim to, kim jestem jako człowiek. I to, że mam rodzinę. Moja mama, która, jak wiesz, jest artystką pełną gębą, zawsze jednak była przede wszystkim mamą. Nawet kiedy odpływała gdzieś myślami, to mogłyśmy z siostrą na nią liczyć we wszystkich sprawach.
MK: I to się nie zmienia, bo Twoja Mama jest też kochającą i wspierającą babcią.
HK: Kiedy mama jest z moimi córkami, angażuje się w to na sto procent. Jasne, jak coś tworzy czy pisze, to znika. Ale przecież lekarz, który idzie na dyżur, też jednak potem wraca do rodziny. Każdy ma swój sposób na funkcjonowanie i ja nie mam ochoty nikogo oceniać. Natomiast mnie zawód nie wyrywa nigdy z codziennego życia, może dlatego nie mam aż tak wielkiej kariery. Jakiś czas temu zagrałam w dramacie krótkometrażowym, „Tamtej nocy” (reż. Patrycjusz Kostyszyn), z Piotrem Stramowskim. Film dostał sporo nagród, objechał festiwale. Grałam tam trudną rolę kuratorki sztuki, która przechodzi poniżające przesłuchanie, bo jest niesłusznie oskarżona o przestępstwo. Ale jednak codziennie wracałam z planu do domu i byłam mamą na sto procent. Nie znajduję w sobie takiego rodzaju poświęcenia, żeby dla sztuki rzucić wszystko. Dostałam kiedyś propozycję wyjazdu na dziewięć miesięcy do Stanów Zjednoczonych, aby zrobić ciekawy film offowy, ale to nie wchodziło w grę.
MK: Na koniec: na co pozwala sobie Pani Ka, a czego nigdy nie robi Hania Konarowska?
HK: (uśmiech) Pani Ka flirtuje z każdym, kto się pojawia na horyzoncie, ponieważ ćwiczy się w roli wielkich kobiet i romantycznych uwodzicielek kiedy tylko może. Na dodatek intensywnie wprowadza element szaleństwa do codzienności, przez to, że się przebiera. I wspaniale, ja to uwielbiam! Żartujemy z Zosią, że każda chciałaby być chociaż raz Panią Ka. Wstać rano i pomyśleć: „Dzisiaj założę pióra i tak będę chodziła po ulicy”. Bez zastanawiania się, czy to wypada i czy ktoś patrzy z politowaniem.
Wkrótce serial „Pani Ka” będzie można wesprzeć w ramach akcji Patronite. Po to, aby mogły powstać kolejne odcinki.
Rozmawiała: Magdalena Kuszewska