Jedna z najbardziej tajemniczych par w świecie polskiej literatury. Jeszcze do niedawna nie udzielali wywiadów. Janusz Leon Wiśniewski, pisarz, autor bestsellerów, naukowiec i jego narzeczona Ewelina Wojdyło, polonistka, animatorka kultury. Specjalnie dla nas opowiadają o wspólnej książce pt. „Nowa Zelandia. Podróż przedślubna”, o planowanym ślubie na Mauritiusie oraz o tym, że podróż jest wyzwaniem, które scala i przynosi ocean radości.

Magdalena Kuszewska: Trzymam w ręku Waszą pierwszą wspólną książkę reporterską, „Nowa Zelandia. Podróż przedślubna”. Frajda? Ekscytacja? 

Ewelina Wojdyło: Dla mnie to wciąż niesamowite uczucie; nie dość, że widzę na okładce moje nazwisko, to jeszcze zdjęcie. Stoję ramię w ramię z ukochanym mężczyzną, w fantastycznej zielonej scenerii. Najbardziej jednak wzrusza mnie fakt, że książkę mogliśmy zadedykować dzieciom: Joannie i Adriannie, a także Michałowi i Witoldowi. Chcieliśmy, aby spojrzeli na Nową Zelandię naszymi oczami. Pomyślałam sobie, że nawet jak mnie już nie będzie na świecie, to ta książka przetrwa w domach dzieci… Janusz ma do tej premiery nieco inny stosunek, bo napisał już wiele książek i posiada rzeszę wiernych czytelników. Ale cieszymy się oboje tym, że książka „Nowa Zelandia. Podróż przedślubna” podoba się czytelnikom. Dostajemy sygnały, że dobrze im ją czytać nawet w pandemii, kiedy podróże zostały ograniczone. 

Janusz L. Wiśniewski: Oczywiście, ja ekscytację z wydania pierwszej książki już dawno mam za sobą. Od mojej debiutanckiej „Samotności w sieci” minęło 20 lat, sporo czasu. Ale ciągle czuję radość z powodu publikacji kolejnych książek. A ewenementem w tym przypadku jest to, że znalazłem się po raz pierwszy z Ewelinką na okładce i opowiadamy sporo o sobie. Przez długi czas ukrywałem nasze prywatne życie. 

MK: Tworzycie związek od dziesięciu lat. Wcześniej bardzo rzadko pokazywaliście się publicznie. Nie udzielaliście też wspólnie wywiadów.  

JLW: Bo takie było postanowienie Eweliny, które uszanowałem. Ale uznaliśmy, że podróż do Nowej Zelandii może stać się pretekstem, żeby opowiedzieć o nas, własnymi słowami. O tym, jak ja ją widzę i jak ona mnie postrzega w wyjątkowej, niecodziennej sytuacji. Czyli podczas dalekiej podróży. Wtedy bowiem zawsze stykamy się z ogromną ilością wydarzeń: i dobrych, i złych. Świetnie, że tę przygodę mogliśmy wspólnie przeżywać i opisać.  

MK: Do Nowej Zelandii wyjechaliście tuż przed wybuchem pandemii, zimą 2020 roku. Tego typu wyprawa, bez biura podróży, bywa wyzwaniem dla związku. 

EW: Mamy za sobą sporo wypraw, m.in. do USA, po Europie i po Polsce. Nam po prostu podróżowanie służy. Nie wyobrażałam sobie, że tym razem może być inaczej. Jedyne, czego się obawiałam, to jak poradzą sobie tutaj moi synowie, którzy zostali w Polsce z babcią. Ale to już nastolatkowie, dali świetnie radę. 

JLW: Nigdy wcześniej jednak nie byliśmy ze sobą tylko we dwoje, przez cały miesiąc, bez innych. Wspólny czas zwykle dzielimy przecież także z dziećmi, przyjaciółmi, współpracownikami. A tu od pierwszej porannej kawy aż do momentu zaśnięcia byliśmy ze sobą intensywnie, non stop. I czuliśmy się odpowiedzialni za tę naszą dwójkę, 24 godziny na dobę, w odległym kraju. Nowa Zelandia to było miejsce absolutnie wymarzone i przez Ewelinkę, i przeze mnie; takie, w którym oboje wcześniej nie byliśmy.  

MK: Dla mnie ta książka jest też o docenianiu wartości chwili, także tej pozornie banalnej. Z picia kawy stworzyliście własny rytuał, poza tym zwracacie uwagę na kolory, zapachy, atmosferę. 

EW: Bo my nie mamy presji zobaczenia czegoś pilnie, na już. Łatwo się godzimy ze zmianami planów oraz z tym, że coś poszło nie po naszej myśli w trakcie podróży. Przyjmujemy to z mniejszym lub większym, ale jednak spokojem.  

JLW: Kiedy coś nie wypali, Ewelinka szybko otrząsa się i szuka alternatywy, co bardzo mi się podoba. Ja dłużej przeżywam niepowodzenie. 

EW: Żadnej podróży nie można w stu procentach kontrolować. Ale myślę, że o to też chodzi: i w podróży, i w życiu. I aby celebrować to, co nam sprawia radość czy frajdę. W naszym przypadku mowa o piciu kawy. Czasem przedłużamy ten moment, ile tylko się da…

JLW: I mówimy: „No dobrze, nie zdążymy już odwiedzić tej galerii sztuki, bo musimy jechać dalej. Trudno, następnym razem”. 

EW: Ale przecież zwykle nam się donikąd nie spieszy, jak jesteśmy w podróży. Możemy pić tę kawę tak długo, jak nam się podoba.  

JLW: Nie chodzi bowiem o to, aby szybko odhaczyć wszystkie punkty do zwiedzenia, jakie mamy na liście. Oczywiście, te najważniejsze staramy się odwiedzać, ale wspólna kawa albo obiad w pięknym miejscu mogą być większym przeżyciem niż zwiedzanie zabytków. 

Fot. Wydawnictwo Wielka Litera

MK: Racja. Ciekawe, czego dowiedzieliście się o sobie nawzajem podczas podróży przedślubnej?

EW: Zrozumiałam, że w naszej relacji panuje absolutny spokój. My rzeczywiście podążamy w jednym kierunku, chociaż mimo wszystko mamy inne spojrzenia. Kolejna rzecz: wiem, że zawsze mogę polegać na Januszu i że nie będziemy się kłócić o jakieś bzdury, obrażać się na siebie. Pragnę przez to powiedzieć, że on daje mi poczucie bezpieczeństwa. I wcale nie muszą towarzyszyć temu fajerwerki. W podróży po raz kolejny potwierdziło się, że my rzeczywiście jesteśmy bardzo ciekawi świata, intensywnie go chłoniemy. Jak postanowimy, że coś chcemy zobaczyć, to zgodnie dążymy do celu. A jednocześnie mamy ten komfort, że gdy jedno powie: „Słuchaj, ogarnia mnie zmęczenie, nie dam rady”, to druga strona zrozumie. Nic na siłę. 

JLW: Wyprawa do Nowej Zelandii stanowiła też próbę, bo części planów naturalnie nie udało się zrealizować. 

EW: Ja czasem ubolewałam: „Ale szkoda”. Januszek ma bardziej realistyczne spojrzenie niż ja, idealistka. Doceniam, że nigdy nie próbuje ściągać mnie na ziemię. Absolutnie przyjmuje każdy mój pomysł, nawet bzdurny. Nie gasi, nie kpi, nie ironizuje. Czasem subtelnie daje do zrozumienia, że może należy coś rozważyć (uśmiech). Na pewno jestem trudniejsza w obejściu niż Janusz i w czasie podróży utwierdziłam się w przekonaniu, że on znalazł do mnie właściwy klucz. 

JLW: Kolejna różnica między nami: ja nie mam żadnego problemu, żeby podejść do zupełnie obcych ludzi i nawiązać z nimi rozmowę, natomiast Ewelina zawaha się przed tym. Cechuje ją pewien poziom nieśmiałości.

EW: Ale to dlatego, że jestem „osobna”, choć bardzo lubię ludzi. Ktoś świetnie to kiedyś ujął: lubię ludzi, ale się przed nimi nie otwieram.

MK: Czym Was ujęła Nowa Zelandia?

JLW: Po tylu podróżach, które odbyłem po świecie, największą pamięć zachowuję o napotkanych ludziach. Nie o gmachach. Tutaj było podobnie, choć oczywiście Nowa Zelandia oferuje gmach najważniejszy: ewolucyjny, początkowy. Natura jest tam w wielu miejscach wciąż nietknięta przez człowieka. Lubię dowiadywać się różnych rzeczy od obcych; zagaduję innych, podejmując ryzyko, że ktoś może tego nie akceptować lub wziąć mnie za wścibskiego. W prawie każdej mojej książce pojawia się bezdomny, z którym rozmawiałem. Uwielbiam tych ludzi, bo zazwyczaj mają coś bardzo ciekawego do opowiedzenia. Jeśli ktoś znalazł się na ulicy, to raczej nie z własnej woli. Musiało się wydarzyć coś tragicznego. Mnie smutek fascynuje. Tak jak to, w jaki sposób pewne osoby otrząsają się z tragedii, które je dotknęły. 

MK: Was łączą też wygody i… niewygody. Lubicie iść do dobrej restauracji, ale czasem zjadacie śniadanie w trakcie podróży, autem przez świat. 

JLW: To cenne: mieć przekonanie, że osoba, z którą dzielę życie, jest gotowa, aby przystosować się do różnych warunków. Dla Ewelinki liczy się moja obecność, bardziej niż ilość hotelowych gwiazdek. Ważne, że możemy opowiadać sobie nawzajem niesamowite historie, napić się wina ze szklanki czy nawet z butelki, w ciekawym miejscu. I że ja wiem, że jej w ten sposób nie zawiodę jako mężczyzna, który powinien zapewnić kobiecie odpowiednie warunki. 

MK: Wspólny wyjazd może zbliżyć, ale i oddalić. 

JLW: Ostatnio poznałem interesujące statystyki niemieckich adwokatów, rozwodzących pary, które wróciły z…długiego urlopu. Wcześniej te małżeństwa widywały się znacznie krócej i rzadziej. Czasem trafił im się weekend na Majorce, a tu nagle spędzili ze sobą 3-4 tygodnie. I dowiedzieli się, że nie mają sobie nic do powiedzenia, że są w nieustannym konflikcie. Ona chce zjeść w indyjskiej restauracji, a on woli w chińskiej i tylko ten dylemat powoduje, że przestają rozmawiać. Nikt nie chce iść na kompromis, a oboje powinni wyskoczyć do włoskiej restauracji. Statystyki w Niemczech niezbicie dowodzą, że wiele par rozstaje się właśnie po urlopach. 

MK: Tymczasem Wasz stał się podróżą przedślubną…

JLW: Choć wcześniej sobie nie deklarowaliśmy, że ona będzie tak nazwana. Ta późniejsza deklaracja wyniknęła z tego, że w którymś momencie bardzo zapragnąłem, abyśmy zostali małżeństwem. I wymyśliłem taki podtytuł do naszej książki. Mamy już ustaloną datę ślubu, na 21 września 2021 roku. 

EW: Januszek oświadczył mi się dopiero rok po powrocie z podróży, którą nazwał „przedślubną”. On należy do mężczyzn, którzy wiele rzeczy muszą sobie przemyśleć, przeanalizować.  

JLW: Doszliśmy też do wniosku, że ślub niewiele u nas zmieni. Jesteśmy ze sobą dziesięć lat, większość czasu żyliśmy nie tylko na dwa domy, ale i na dwa kraje. Ja przez ponad 30 lat mieszkałem w Niemczech, gdzie pracowałem jako naukowiec. Dojeżdżałem do Ewelinki niemal w każdy weekend, spędzaliśmy wszystkie wolne chwile, ale nie było to wcale proste. A jednak przetrwaliśmy. 

EW: Ledwo Janusz wręczył mi pierścionek, a już za moment zapytał: „Słuchaj, może chciałabyś wziąć ślub na Mauritiusie?”. 

JW: Zakładamy, że pandemia nie zniweczy naszych planów. Lecimy na Mauritius w szóstkę, my plus czwórka osób, którym zadedykowaliśmy książkę; synowie Eweliny i moje córki. Ślub weźmiemy na plaży, wszystko zostało starannie zaplanowane. 

MK: Zaraz, zaraz, a co z podróżą poślubną? 

EW: Uprzedzam pytanie: nie napiszemy książki o podróży poślubnej!

MK:  Właśnie miałam o to zapytać, dziękuję. Ale dlaczego nie? 

EW: Myślę, że to byłyby nudy na pudy. Podróż przedślubna ma w sobie jakiś rodzaj smaczku, a przy okazji stanowi inspirację dla innych. 

JLW: Namawiamy przyszłych małżonków, aby wybrali się w podróż przedślubną! Pojedźcie gdzieś razem po to, aby się lepiej poznać, zrozumieć, sprawdzić. W tym sensie czujemy się z Eweliną pionierami, bo takiej książki jeszcze przed nami nikt nie napisał… A poza tym jest wysoce prawdopodobne, że imprezę weselną dla przyjaciół i dalszej rodziny zorganizujemy na Kaszubach, gdzie mamy dom. Planujemy spotkanie dla tych, którzy nie mogą z różnych powodów, głównie finansowych, polecieć z nami na Mauritius. My tam akurat nie będziemy zwiedzać zbyt wiele. Naszym celem jest ślub, a potem wypoczynek i relaks na plaży, na co już się cieszymy.

Rozmawiała: Magdalena Kuszewska

Back to list

Related Posts

One thought on “Ewelina Wojdyło i Janusz Leon Wiśniewski: Jedyna taka podróż przedślubna!

  1. Jurek n pisze:

    Wspaniały wywiad, jak zwykle Magda w formie ‼️

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *