Magdalena Kuszewska: Pamiętam, jak poznałam Ciebie i Twojego Tatę, Zbigniewa Wodeckiego, kilkanaście lat temu w Krakowie, podczas wspólnego wywiadu. Miałam dwadzieścia parę lat, a tu nagle idol, legenda polskiej piosenki, proponuje mi przejście na „ty”. Coś niesamowitego.
Kasia Wodecka- Stubbs: (uśmiech) No tak, tata nie znosił „pana”. Nie lubił patetyzmu, za to bardzo lubił i szanował ludzi. Znany jest z ogromnego dystansu do samego siebie przede wszystkim, poza tym miał w sobie ciepło i dużo uśmiechu. Uwielbiał żartować, z anegdot też jest legendarnie wręcz znany. Był wodzirejem na wszelkich spotkaniach towarzyskich, łączył nas ze sobą i „linkował”. Czuł potrzebę wykonania co najmniej jednego telefonu do każdej bliskiej osoby. Każdego dnia. A że miał, powiedzmy, siedmiu najlepszych przyjaciół i siedem osób w rodzinie, to często wisiał na tym telefonie, z reguły w samochodzie, w drodze z koncertu na koncert. Regularnie też razem, przyjaciele i rodzina, spotykaliśmy się na obiadkach i kolacyjkach. Oj, to mówię po krakowsku (uśmiech), o co też dbał. Do tej pory nasza grupa spotyka się chętnie, a tradycyjnie już na corocznym wydarzeniu Wodecki Twist Festiwal, który organizujemy na początku czerwca. Wspiera nas aktywnie Miasto Kraków, za co chcę oficjalnie tutaj podziękować,
MK: W tym roku koncert odbył się 4 czerwca na dachu najwyższego krakowskiego wieżowca Unity Centre. Transmisję można obejrzeć na kanale You Tube: Wodecki Twist Festiwal.
KWS: Tak, zapraszam na: https://www.youtube.com/watch?v=LjM2ZHdLr-4
Za każdym razem dbamy o to, aby na Festiwalu dedykowanemu Zbigniewowi Wodeckiemu zabrzmiały utwory, które wszyscy znają i lubią, ale też ich nowe, niecodzienne często interpretacje. Zapraszamy gości z różnych obszarów muzycznych, w tym roku gościła też elektronika w postaci zespołu z bardzo ciekawym Baasch, który oczywiście zrobił niesamowity show w muzycznym dialogu z tatą z lat 70. I właśnie Baasch zagrał na dachu naszej sceny, czyli wieżowca! Byli też tacy artyści, jak: Hanna Banaszak, Kayah, Mrozu, Henryk Miśkiewicz, Marek Napiórkowski, Michał Tokaj, Michał Barański, Paweł Dobrowolski, Andrzej Mazurek, Jacek Szwaj, Zbigniew Wrombel.
Na Wodecki Twist Festiwal zawsze mamy wspaniałe gwiazdy sceny polskiej, byli już także m.in.: Ala Majewska, Urszula Dudziak, Anna Maria Jopek, Zdzisława Sośnicka, Kuba Badach, Ania Rusowicz, Natalka Kukulska i młoda generacja artystów: Dawid Podsiadło, Daria Zawiałow, Igor Herbut, Brodka. Mogłabym jeszcze wymieniać…
MK: Jesteś dyrektorem artystycznym Festiwalu, odpowiadasz za dobór muzycznych gości i scenariusz.
KWS: Zgadza się. Produkuję Festiwal wraz z moją przyjaciółką Magdą Budzińską, która unosi moje różne szalone pomysły i pomaga doprowadzać je do końca… Tworzymy festiwalową rodzinę; wiem, że to trochę patetycznie brzmi, ale pracujemy w tej samej zaprzyjaźnionej ekipie od czterech lat. W tym roku już nie chciałam organizować koncertu do pustych krzeseł, z powodu pandemii, dlatego zrobiliśmy go na dwóch scenach: na dachu i na ostatnim piętrze wieżowca, z obrazem na 360 stopni, dzięki czemu podczas koncertu można było oglądać przez wielkie szyby nasze miasto, tętniące życiem nocą, taki jazz. I rzeczywiście się udało, i nawet pogoda dopisała, choć miało padać, według prognozy. My tu sobie podszeptujemy, że tata pilnuje pogody podczas naszego Festiwalu; ani kropli deszczu od czterech lat, a mamy też sceny plenerowe.
MK: W tym roku nieprzypadkowo królował u Was jazz. 4 czerwca ukazała się zaskakująca płyta, „Wodecki Jazz’70. Dialogi”. Zawiera nieznane dotąd, archiwalne nagrania Zbigniewa Wodeckiego, w połączeniu z nowoczesnością. To album trochę z zaświatów, prawda?
KWS: Nie dość, że z zaświatów, to jeszcze z epoki lat 70-tych, czyli tych najpiękniejszych, najbarwniejszych muzycznie. Płyta „Wodecki Jazz’70. Dialogi” została po części nagrana w Warszawie, w Polskim Radio, z orkiestrą pana Andrzeja Trzaskowskiego, jeśli chodzi o archiwalia, a po części, współcześnie, na przełomie 2020/21. Słucham teraz wielu różnych nagrań ojca z lat 70-tych, wykopuję coraz więcej przeróżnych kompozycji i utworów, których fani nawet jeszcze nie znają. Zawierają one elementy nieprawdopodobnego romantyzmu; pokazują jakie w tacie tkwiły pokłady wielkiej emocjonalności i wrażliwości. Aż taki Zbyszek nigdy nam do końca się nie odsłonił…
MK: Jak to się stało, że natrafiłaś na nieznane, jazzowe kompozycje Taty sprzed lat?
KWS: Na pewno nie wydarzyło się to przypadkiem. Po odejściu taty powołałam Fundację im. Zbigniewa Wodeckiego i po prostu zajęłam się jego twórczością, zaczęłam ją kolekcjonować i zbierać. Jeździłam po archiwach radiowych, telewizyjnych. To jest i wielka przyjemność, i zarazem troska, żeby wszystko poszło, jak należy, aby niczego nie przeoczyć. Ale ja uwielbiam muzykę taty, a już szczególnie tą, której szersza publiczność nie zna. Czyli właśnie z tych lat, kiedy tata poszukiwał sam siebie muzycznie, więc grał właściwie w każdym stylu. Jego jazz jest chyba najbardziej interesujący i zaskakujący. Mało kto kojarzy Zbyszka Wodeckiego z jazzem.

MK: Ciekawe, że mówisz teraz o ojcu per Zbyszek Wodecki.
KWS: Tak, tak, bo mój ojciec to oficjalnie Zbigniew Wodecki, ale ten odważny, jazzujący muzyk to Zbyszek, który ma dwadzieścia parę lat! Wracając do nagrań, które znalazły się na płycie… U taty w jazzie jest mniej wokalu, a więcej skrzypiec. To w większości muzyka instrumentalna, choć pojawia się również śpiew, ale ten głos traktowany jest często eksperymentalnie, też jak instrument. Archiwalia, które wynalazłam w Polskim Radio, oparte są też na balladach bigbitowych, co tworzy ciekawy kolaż. Dlatego płyta ma w tytule „Dialogi”. I także z tego powodu, że łączy się ze współczesną muzyką, zarejestrowaną w 2021 roku, z dojrzałymi polskimi jazzmanami.
Mimo że znam jazzowe kawałki taty od dziecka, to i tak te nagrania były dla mnie niespodzianką. Uznałam, że musimy to absolutnie wydać. To pandemia paradoksalnie pozwoliła mi na to, żeby zwolnić w pracy fundacyjnej, wrócić do projektu płyty. Spotkałam się w Krakowie z Leszkiem Możdżerem, który już wcześniej współpracował z nami przy Festiwalach Wodecki Twist; zagrał kapitalną wersją „Pszczółki Mai” na fortepianie, najpiękniej na świecie. To Leszek był pierwszym muzykiem, którego zaprosiłam na tę płytę. Poprosiłam, aby wybrał sobie utwory archiwalne i skomponował swoją część, wchodząc jednocześnie w dialog ze Zbyszkiem Wodeckim. I wyszło genialnie, nasz singiel pod tytułem „Dialogi” ma też oryginalny klip, inspirowany starym kinem francuskim, a zrealizowanym przez Romana Przylipiaka (obejrzeć można na kanale YT Wodecki Twist).
MK: To nie lada wyzwanie, skonfrontować się muzycznie z nieżyjącym idolem. Nawet dla tak fantastycznego artysty jak Leszek Możdżer.
KWS: Bardzo chciałam, aby na tej płycie spotkało się ze sobą dwóch gigantów; jeden skrzypcowy, drugi fortepianowy. Zachwyciły mnie słowa Leszka na temat jazzu mojego taty. Określił te oryginalne nagrania jako „wstrząsające i wybitne”. Idąc za ciosem, zaprosiłam znakomitych muzyków jazzowych, jak Henryk Miśkiewicz, Marek Napiórkowski i Michał Tokaj, który zresztą pomógł mi cały ten kolaż zebrać muzycznie.
MK: W słowie wstępnym, dołączonym do płyty, napisałaś, że właśnie spełnia się jedno z Twoich marzeń.
KWS: Jestem zachwycona tym, że płyta się ukazała i to w takim towarzystwie! Ważny był dla mnie link ze współczesnością, bo to nie jest płyta stuprocentowo archiwalna. Natomiast moje wielkie marzenie polegało na tym, że mogłam pokazać taki kawał dobrej, nieznanej muzyki, ale też zaczęłam postrzegać tatę tu mniej w relacji córka- tata (bo ona i tak jest w moim sercu), a bardziej jako producentka muzyczna- zdolny dwudziestoparolatek. Gdybym spotkała tak świetnie jazzującego chłopaka w Klubie „Pod Jaszczurami” czy na jakimś jazzowym festiwalu, to stanęłabym na rzęsach, żeby być jego menadżerką!
Marzę, aby tata wreszcie został w pełni doceniony jako artysta. Bo wiesz, jak słyszę kogoś mówiącego, że „Zbigniew Wodecki słynie z piosenek Chałupy i Pszczółka Maja”, to mi się płakać chce. I tacie prawdopodobnie też. O tamtych utworach mówił, że to miała być zabawa. Lepiej, aby zasłynął także jako twórca przepięknych kompozycji, w tym jazzowych. Oczywiście, zawsze był i będzie ceniony za swój klasyczny repertuar, jak choćby „Zacznijmy od Bacha”, „Izolda”, z którymi wygrywał festiwale. Był też niezwykle ceniony jako skrzypek, choćby u Ewy Demarczyk, i muzyk grający w orkiestrze. Natomiast to, co sam tworzył i gdzie siebie tak intensywnie szukał, jakoś przez te lata się zagubiło. Na szczęście zespół Mitch&Mitch kilka lat temu wynalazł i ponownie wydał moją ukochaną płytę taty, „1976 Zbigniew Wodecki”, tym razem pod tytułem „1976’ A Space Odyssey”. I to był wielki sukces. Pojawiło się wielu nowych fanów, a utwór „Rzuć to wszystko, co złe” stał się totalnym hitem.
MK: Jakie masz jeszcze plany, związane z muzyką taty?
KWS: Planuję wydać kolekcję płyt z lat 70-tych, bo archiwalnych nagrań jest więcej! Wydajemy też nuty do szkół i dla muzyków, opracowane wespół z Krzysztofem Herdzinem. Oczywiście, przymierzamy się także do antologii, czyli do przekrojowego zbioru wszystkich płyt Zbigniewa Wodeckiego. Mogę zdradzić, że są plany książkowe i filmowe, choć to wymaga dużego nakładu pracy.
Już niebawem otwieramy siedzibę Fundacji im. Zbigniewa Wodeckiego, bo do tej pory mieliśmy spotkania w kawiarniach, w domach albo na zoomie. Tam wreszcie będzie można słuchać muzyki taty, koncertować sobie na jego pianinie. I to w samym sercu Krakowa! Mam nadzieję, że siedziba będzie gotowa w przyszłym roku, przed kolejną edycją Festiwalu. Na razie w maju, na urodziny taty, otworzyliśmy z Miastem Kraków skwer im. Zbyszka Wodeckiego na krakowskich Plantach. Znajduje się tam altana muzyczna, gdzie przez całe lato tancerze będą prezentować twisty.
MK: Ale dużo się dzieje!
KWS: Wiesz, co jest niesamowite? Ja przez cały czas, mimo że pracy mamy sporo i zdarzają się zarwane noce, bawię się przy tym świetnie. Nie tylko dlatego, że po prostu jestem producentką, ale przede wszystkim z tego powodu, że twórczość taty jest dla mnie krainą pomysłów.
MK: Tak trzymać! Na początku naszej rozmowy zapytałam Cię, jaki prywatnie był Zbigniew Wodecki. Powiesz, jakim był tatą?
KWS: Kiedy byłam dzieckiem, tata wydawał się stać na piedestale. W domu był najważniejszy, w końcu wybitny artysta. Często i długo go nie było, jeździł w trasy, w tym za granicę. Ale jak wracał, nigdy nie chciał być tatą przez duże t, wolał być kumplem dla mnie, siostry i brata. Natomiast był świetnym, dość klasycznym dziadkiem. Takim, jakiego każdy by chciał mieć: lody, spacery w wersji na barana, rozpieszczanie.
Jako już dorosła kobieta miałam z tatą bardzo mocną, przyjacielską relację. Chodziliśmy razem na różne wydarzenia i premiery, ale też na rosół na krakowski Rynek czy warszawski Nowy Świat. Moja mama nie lubi show-biznesu i wyjść publicznych. Oboje konsekwentnie wypracowali sobie „dom w domu”. Dopiero teraz, cztery lata po jego odejściu, jakoś zaczynam odnajdywać się w tej sytuacji. Dla mnie, co by nie było, tata zawsze będzie. Bo nawet nieobecność nigdy nie jest nieobecnością. Zawsze są choćby wspomnienia czy znaki… Czasem wciąż mam wrażenie, że zaraz zadzwoni.
Rozmawiała: Magdalena Kuszewska