Magdalena Kuszewska: Budzicie ciekawość. Córka, mama, babcia. Trzy pokolenia kobiet, które pracują razem i mają misję, aby ocalić jedyne na Półwyspie Helskim kino, „Żeglarz” w Jastarni. Czujecie swoją siłę?
Patrycja: Tak, choć na początku byłyśmy zdziwione tym zainteresowaniem mediów. Teraz mówimy o sobie: trzy baby na pokładzie… I my akurat pecha nie przynosimy! (śmiech).
MK: OK, mamy świetny tytuł wywiadu. Trzy baby na pokładzie. Na pewno pasuje Wam słowo „baby”?
Patrycja: Oczywiście. Tutaj każda z nas nosi spodnie, inaczej byśmy nie dały rady.
Urszula: My musimy działać, a nie leżeć i pachnieć. Kiedy rok temu wybuchła pandemia, usiadłyśmy sobie we trzy nad kawą i Patrycja oznajmiła: „Trzeba coś wymyślić, bo jest beznadziejnie! Przypomnimy widzom, że istniejemy, choć kina zostały zamknięte. Poprawimy humor im i sobie”. Wkrótce wymyśliłyśmy kalambury filmowe, czyli zagadki, które publikujemy na Facebooku (fb.com/kinozeglarz) i Instagramie (@kinozeglarz). Cieszą się dużą popularnością.
Patrycja: Ważne, że mamy pełną demokrację, jeśli chodzi o sprawy naszego kina. Jedno veto wystarczy, żeby czegoś nie zrobić. Ale nie podchodzimy do tego nigdy na chłodno. Tak nie potrafimy. Często targają nami emocje, bo ogromnie zależy nam na tym, aby kino przetrwało.
Dagmara: Parę lat temu pewien multipleks próbował zaklejać nasze plakaty w okolicy. To mini-metafora tego, jak jesteśmy traktowane systemowo. Nie dotyczą nas żadne tarcze ochronne, systemy wsparcia, itd.
MK: Czyli tutaj warto być idealistą, ideowcem, zajawkowiczem.
Urszula: Przede wszystkim trzeba to kochać.
Patrycja: Bez pasji i miłości do kina nie przetrwałybyśmy.
MK: Co jest najtrudniejsze w prowadzeniu tak wyjątkowego kina studyjnego, jak „Żeglarz”?
Dagmara: Smutek, kiedy akurat nikt nie przyszedł na seans. Czasem nam to się zdarza, np. w zeszłym sezonie, mimo przecież medialnej popularności, 15 sierpnia stałyśmy cały dzień – nie pojawił się ani jeden chętny na seans; w raporcie same zera.
Patrycja: Ale pamiętajmy, że kino działa tylko w porze letniej, nad morzem, więc konkurujemy z dwiema plażami. Problemem jest też dofinansowanie. Niełatwo wiązać koniec z końcem. Ale w tym sezonie, na szczęście, z pomocą przyszli nam widzowie, którzy namówili nas do założenia zrzutki – trwa ona do końca maja – www.zrzutka.pl/kinozeglarz.
Urszula: Brak zewnętrznej pomocy to nie wyraz naszej „formalnej” nieudolności, jak zarzucił nam jeden z panów na Facebooku, ale tego, że gdzie się nie zwrócimy, jest jakaś ślepa uliczka. Na przykład przez całe lata nie udawało nam się wstąpić do Stowarzyszenia Kin Studyjnych.
Patrycja: A dlaczego? Otóż nie chciano nas przyjąć do SKS-u, bo działalność kina „Żeglarz” nie jest całoroczna. Nie działamy przez cały rok, bo kino nie jest zmodernizowane. Nie zostało zmodernizowane, bo nie dostałyśmy finansowania. Dlaczego? Bo nie należałyśmy do SKS. Błędne koło! Ale, ku naszej uciesze, Fundacja Kina Żeglarz w lutym tego roku oficjalnie została członkiem Stowarzyszenia Kin Studyjnych, co otwiera nam nowe drzwi.
Dagmara: Na szczęście nasze filmowe kalambury okazały się sukcesem. Organizujemy dużo imprez, dwa lata temu przy ulicy Portowej ponownie rozświetlił się neon „Żeglarz”. Poza tym widzowie chcą do nas przychodzić i czekają, aż kino ruszy. Mamy widzów nie tylko w całej Polsce, ale i na świecie. Wielu osobom zależy na tym, abyśmy przetrwały, co nas wzrusza.
Urszula: Mamy na przykład wierną widzkę z Oslo, która przyjeżdża zawsze na dwa miesiące wakacji i przychodzi na niemal każdy seans.
Dagmara: Regularnie przylatuje też Polka z Singapuru, której mąż jest pilotem na największych samolotach pasażerskich; urlopy spędzają na polskim wybrzeżu. Paulina, mieszkanka Londynu, to kolejna ciekawa osoba, która bywa w naszym kinie od dziecka. Nieprawdopodobnie zna się na filmach. Ona potrafi wymienić całe obsady każdej produkcji, włącznie z trzecim operatorem. Ciekawostka: przez wiele lat pracowała w księgarni, w której kręcono film „Notthing Hill” z Julią Roberts i Hugh Grantem.

MK: Wyjaśnijcie, proszę, czym kino studyjne odróżnia się od reszty kin?
Urszula: No przede wszystkim ma duszę, której nie posiada żaden multipleks.
Patrycja: Każde kino ma swoje własne przejścia, historię i inne osoby za sterami. Tutaj nikt nie jest anonimowy, bo traktujemy widzów tak, jak same chciałybyśmy być traktowane. Poza tym bardzo indywidualnie ustawiamy repertuar, często na życzenie widzów!
Dagmara: A zaczęło się od aktorki, pani Ewy Wiśniewskiej, która kiedyś przyszła do nas i mówi: „Jest taki film, Cyrulik syberyjski, może panie by go ściągnęły dla nas?”. „Dobrze, nie ma sprawy, na jaki dzień i na którą godzinę?”. Udało się, emisja filmu odbyła się specjalnie dla grupki przyjaciół artystów.
Patrycja: Kolejna sprawa to… spóźnianie się naszych widzów. W „Żeglarzu” przed seansem nie ma reklam. Są osoby, które przyjeżdżają do nas na rowerach z Kuźnicy czy z Juraty. I dzwonią z trasy, że spóźnią się 10 minut. „Możecie poczekać?”- dopytują błagalnie. Oczywiście! Wtedy wchodzimy na salę i mówimy zgromadzonej widowni, że najmocniej przepraszamy, ale musimy chwileczkę poczekać. Świetna sytuacja mi się przypomniała, jak raz pewna stała bywalczyni „Żeglarza” zadzwoniła i mówi…
Dagmara: „Dzień dobry, moja mama bardzo kocha wasze kino. Ona ma dzisiaj urodziny, a ja nie mogę jej dać żadnego prezentu. Czy możecie coś wymyślić?”. No to wymyśliłyśmy: weszłyśmy na salę, gdzie pani czekała na seans, dałyśmy jej kwiaty, kubek i książkę, a cała sala zaśpiewała „Sto lat”.
Urszula: Dodajmy do tego przynajmniej dwa małżeństwa, które powstały w asyście „Żeglarza”…
Dagmara: Pierwsze z nich to Krzysiu i Grażynka. W tym roku obchodzą dwudziestolecie poznania. Krzysiu był moim pracownikiem, Grażyna pochodzi z Jastarni i przychodziła do kina jako widzka, no i zaiskrzyło.
Patrycja: Drugie małżeństwo poznało się pod ekranem kinowym. Dosłownie. Agnieszka i Arkadiusz. On to mój znajomy, który kiedyś przyjechał na weekend. Ona pracowała tutaj sezonowo, w sklepie, poza tym studiowała na Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, wiolonczelę. Sala kinowa jest najbardziej akustyczną salą na Półwyspie, więc przychodziła do nas codziennie rano na próby. Raz Arek mi mówi: „Kurczę, nigdy nie próbowałem zagrać na wiolonczeli”. Obiecałam: „Stary, załatwię ci to”. Następnego dnia wchodzę na salę, patrzę, a oni już siedzą pod ekranem, zagadani. Od razu pomyślałam: „Dobra, wychodzę. Klepnięte”. Agnieszka i Arek doczekali się trójki dzieci, a ja mam przyjemność być mamą chrzestną ich pierworodnego syna. Najmłodsza córka dostała imię Urszulka, jak moja babcia. Przyjeżdżają do nas całą rodziną, co roku.
MK: Filmowe historie! Waszymi widzami są też znani artyści. Bywali tu regularnie Gustaw Holoubek z żoną Magdaleną Zawadzką, Piotr Fronczewski, Grażyna Szapołowska…
Dagmara: W 1991 roku wystartował nasz pierwszy sezon w „Żeglarzu”. Tego lata od razu zobaczyłam gwiazdy stojące w kolejce po bilet, to byli właśnie panowie Zapasiewicz, Holoubek, Fronczewski. Proszę sobie wyobrazić, że ja do 1999 roku nie ośmieliłam się do nich podejść i poprosić o autograf…
Patrycja: Pani Magdalena Zawadzka nadal przychodzi na nasze seanse, przyjeżdża tutaj co roku. Wyraziła zgodę, abyśmy o tym mówiły. Doceniamy, że poświęciła nam akapit w swojej książce „Moje szczęśliwe wyspy”. Napisała m.in., że „kocha kino Żeglarz”. Duma i frajda!

MK: Przy kinie działa kinokawiarnia. Każdego dnia, w wakacje, przed i po seansach można spotkać ciekawych gości, z różnych światów.
Patrycja: Czasami to prawdziwa bohema. Kiedy zamykamy drzwi kina po ostatnim seansie, mamy do wyboru dwie ścieżki. Pierwsza: płyniemy w rejs, na który zabiera nas przyjaciel Cimek. A druga: odpalamy płyty winylowe, otwieramy wino, rozmawiamy do rana o wszystkim i o niczym, czasem tańczymy…
Urszula: Lubimy organizować różne wydarzenia, imprezy. W zeszłym roku odbyły się u nas 70-te urodziny latarni morskiej w Jastarni. Poprosiłyśmy pana latarnika, który jest jednocześnie miejscowym pisarzem, aby opowiedział o kulisach tej pracy. Potem oglądaliśmy wszyscy czarno-biały film pt. „Między dwiema latarniami”. Na koniec zagrała Rybacka Orkiestra Dęta z Jastarni.
Patrycja: Poza tym regularnie odbywają się u nas wieczorki surferskie i jazzowe, i różne koncerty. Grali m.in. Czesław Mozil czy Chłopcy z Placu Broni. Tradycją są jam sessions pamięci Daktyla, naszego znajomego harleyowca i fana kina, który zginął tragicznie.
MK: Mocne… A zdarzają Wam się kłótnie przy ustalaniu repertuaru kina?
Patrycja: Właśnie tutaj jesteśmy dość zgodne.
Urszula: Choć każda z nas ma swoje typy. Jeśli chodzi o mnie, zawsze musi być jakiś rosyjski film. Cenię rosyjskie kino. W ubiegłym roku bardzo spodobał mi się film pt. „Wysoka dziewczyna”… Ale muszę powiedzieć, że nawet jeśli film okaże się dla mnie taki sobie, to ja i tak z zainteresowaniem go oglądam. Wiem, że już najprawdopodobniej nie trafię w różne miejsca na świecie i oglądam sobie wszystko tak jak atlas.
Patrycja: Babcia lubi klimaty off, z kolei Dagmara, czyli mama, najchętniej grałaby filmy w stylu Hollywood. Ja to wyważam po to, żeby dla każdego było coś dobrego. I żeby nie prezentować tylko filmów nieznanych lub tylko komercyjnych.
Dagmara: Kiedyś na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni usłyszałam wypowiedź reżysera, pana Macieja Ślesickiego, która bardzo mi się spodobała: „Dobre kino to pełne kino”. Też tak uważam!
Patrycja: Lubię zapraszać do nas widzów spontanicznie. Często rozmawiam z ludźmi, zagaduję. Staram się zawsze wyjść przed kino, doradzić wybór filmu, pogadać.
MK: Kolejny dowód na to, że w „Żeglarzu” króluje indywidualne podejście.
Patrycja: Same ustalamy liczbę i porę seansów, a także czas, w którym pracujemy. W tym roku chcemy grać do połowy października. W poprzednim sezonie, ilekroć chciałyśmy zamykać kino, widzowie pięknie prosili: „Dziewczyny, jeszcze tydzień…”. No dobra, to gramy! I wcale nam z tym nie jest źle, bo tutaj toczy się nasze życie. Dlatego wielkim marzeniem jest modernizacja kina. Najważniejsze, aby klimat pozostał: piec kaflowy, napis, stare fotele. Nam chodzi tylko o renowację i o system ogrzewania. Wtedy będziemy mogły działać cały rok. Cały czas walczymy o przetrwanie i to, co zarobimy, pakujemy w „Żeglarza”. Ja najwięcej serca wkładam w kino, ale pracuję jeszcze w korporacji, uczę dzieci karate i doradzam w Polskiej Izbie Książki.
Dagmara: Ja po raz pierwszy nie pojechałam teraz do pracy za granicę, ze względu na pandemię. Wcześniej przez dziesięć lat nie było mnie tutaj żadnej zimy.
Patrycja: Ekonomicznie rzecz ujmując, mogłybyśmy to kino sprzedać, kupić sobie mieszkanie w Jastarni i mieć święty spokój. Ale bez „Żeglarza” nie wyobrażamy sobie życia.
Dagmara: A Patrycja to już w ogóle jest tak zakręcona na punkcie „Żeglarza”, że nawet dwie prace magisterskie napisała o kinach studyjnych. Jedną z prawa – o umowie licencyjnej między dystrybutorem filmowym a kinem, a drugą z dziennikarstwa – o statusie małych kin w Polsce.
MK: To chyba nie muszę pytać, z jakimi emocjami wchodzicie w trzydziesty sezon działalności „Żeglarza”…
Patrycja: Jesteśmy „zajarane” (uśmiech). Jak co roku o tej porze!
Urszula: Mamy nadzieję, że dostaniemy wreszcie jakieś dotacje, żeby móc działać jesienią i zimą.
Dagmara: Czekamy na widzów, którzy zjeżdżają na Półwysep od wiosny do jesieni. Mamy wielu zaprzyjaźnionych, którzy zimą potrafią wysłać nam słoiki z przetworami albo płyty winylowe, z sympatii do nas i do kina.
Patrycja: Kochamy naszych widzów. To oni dają nam wielką energię do działania i do życia – są wiatrem w żaglach „Żeglarza”!
Rozmawiała: Magdalena Kuszewska