Depresja, samotność, przełamywanie granic w seksualności. O szczególnie trudnych problemach nastolatek opowiada Kamila Tarabura, reżyserka filmu krótkometrażowego „Chodźmy w noc”. Na Warszawskim Festiwalu Filmowym obraz zdobył nagrodę dla Najlepszego Krótkometrażowego Filmu Aktorskiego, dzięki której znalazł się na „long liście” do Oscarów. Teraz pojawi się na 45. Festiwalu Filmowym w Gdyni, który startuje 8 grudnia.

Krysia, nastolatka z depresją, niechętnie idzie na imprezę, na którą wysyła ją matka. Jak zwykle robi to, czego się od niej oczekuje. Na imprezie poznaje Majkę. Razem uciekają i ruszają w drogę. Krysia stara się odgadnąć tajemnicę fascynującej koleżanki, która eksperymentuje ze swoją seksualnością.

Tak brzmi zarys fabuły filmu „Chodźmy w noc” w reż. Kamili Tarabury, który został zakwalifikowany do Konkursu Filmów Krótkometrażowych na 45. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

MK: W Twoim filmie nastolatki są na pierwszym planie. Depresja, zagubienie, próba dostosowania się. Młodzież ma teraz inne problemy niż kiedyś?

KT: Myślę, że problemy nastolatków mają te same podstawy, ale różne odcienie, w zależności od napięć społecznych. Za moich czasów nie było aż takiej nagonki na osoby LGBT, ale równocześnie był to jednak temat tabu. O tym się nie mówiło ani źle, ani dobrze, tylko wcale. Moi rówieśnicy starali się ukryć swoją orientację, jeśli była inna niż heteroseksualna. Kolega z klasy, o którym wiedziałam, że jest gejem, tworzył bajkę, udając Casanovę. Teraz jest inny problem. Z jednej strony w popkulturze, w serialach czy filmach i w różnych przekazach otwarcie mówi się o pewnych sprawach, zachęca do odkrywania własnej tożsamości i braku wstydu, ale z drugiej strony w Polsce lepiej się nie wychylać. Młodzi ludzie mają więc poważny rozdźwięk, bo kiedy chcą powiedzieć: „oto ja, taki jestem”, rzeczywistość daje im po twarzy.

Kamila Tarabura

MK: Niezależnie od sytuacji materialnej czy statusu, problemy młodych mogą być tak samo poważne. Tak zwany „dobry dom” miewa różne oblicza albo nie ma ich wcale.

KT: Zgadza się, tu nie ma żadnej reguły. Pamiętam pewien reportaż Katarzyny Surmiak- Domańskiej o chłopaku z tzw. dobrej rodziny. Popularny w szkole, inteligentny, przystojny, odnoszący sukcesy w sporcie i nauce. Wylądował na uczelni w USA, gdzie najprawdopodobniej popełnił samobójstwo. Rodzice nie chcieli przyjąć tego faktu do wiadomości, żądali śledztwa. Sugerowali zabójstwo, bo dla nich nic się w tej układance nie zgadzało. Jednak wszystko wskazywało na to, że on odebrał sobie życie. I to dowodzi, jak trudna do uchwycenia może być wyrwa w emocjach, smutek, samotność. Nie zawsze diagnoza jest jasna.

MK: Ale bywa podobna przyczyna. Samotność, o której mówimy.

KT: Czasy moich nastu lat wspominam jako najbardziej samotne, co pewnie wpisuje się w ogóle w proces dojrzewania. Zauważyłam, że wśród nastolatków wciąż brakuje empatii, także wobec siebie nawzajem. Pamiętam, że kiedy chodziłam do gimnazjum, loża szyderców klasowych bywała okrutna. Do tego stopnia, że każde wystąpienie, jak recytacja wiersza czy prezentacja, było dla mnie wielkim stresem. Raz czy dwa podkradłam rodzicom kilka łyków wódki, aby wypić przed lekcją „na odwagę”.

MK: To dlatego zrobiłaś film o problemach nastolatek, o czym wciąż za mało się mówi?

KT: To nie jest jedyny powód. Najpierw trafiłam na znakomity scenariusz Niny Lewandowskiej. Potem przypomniało mi się, że miałam bardzo fajnego kolegę z klasy, z którym nie zamieniliśmy ani słowa w szkole! Za to na internetowych komunikatorach typu Gadu- Gadu potrafiliśmy przegadać pół nocy. Kiedyś, gdy pojechaliśmy autokarem na wycieczkę szkolną do Londynu, a on siedział tuż za mną, trzymaliśmy się godzinę za ręce przez szczelinę w siedzieniach. I tyle. Nie znaleźliśmy odwagi, aby rozmawiać w realu… W naszym filmie nastolatki mają swoje problemy, kotłują się z nimi, ale nie są w stanie powiedzieć o nich wprost. Dlatego ostatnia scena jest tak prosta, a równocześnie najważniejsza dla filmu – bohaterki siadają naprzeciwko siebie i zaczynają rozmawiać.

MK: Młode pokolenie używa swojego języka. Udało Ci się to uchwycić.

KT: Scenariusz konsultowałam z moją 15-letnią siostrą, na każdym poziomie. To była dla mnie gwarancja, że opowiemy historię od środka, a nie z perspektywy „pani reżyserki”. Pomagała nam również grupa licealistów warszawskich. Poza tym role Majki i Krysi grają dziewczyny, które są naturszczykami. Podstawą pracy jest żywy dialog. Zależało mi, aby na planie była cały czas obecna Nina, scenarzystka. Jeśli coś nam nie grało, robiłyśmy burzę mózgów i na bieżąco tworzyłyśmy nowe dialogi, przy pomocy dziewczyn. Na przykład jest scena, w której pijane nastolatki uciekają z imprezy. Krysia próbuje dogonić Majkę, bełkocze; w pierwszej wersji scenariusza wypowiadała długie zdanie, podwójnie złożone. Zbyt poprawne, niewiarygodne. Uprościłyśmy je do minimum.

MK: Co mówią młodzi ludzie, którzy obejrzeli „Chodźmy w noc”?

KT: Poruszające są reakcje nastolatków, konsultujących film. Jedna z dziewczyn wprost wyznała, że utożsamia się w 100 procentach z Krysią. Usłyszałam też ważne dla mnie słowa od aktorki Kasi Warnke, która dostrzegła w tej historii potrzebę posiadania przez młodych odrębnego, zarezerwowanego dla nich świata. Powiedziała, że nastolatki muszą mieć przestrzeń tylko dla nich, nawet gdyby miały się sparzyć, zranić. To jest wciąż zdrowsze niż jałowe wychowanie pod kloszem. Uważam podobnie.

MK: Słyszałam, że stworzyłyście z Kasią Warnke scenariusz do nowego filmu.

KT: Niestety na razie nie mogę zdradzić zbyt wiele szczegółów, ale będzie to mój debiut pełnometrażowy. Wierzę, że w przyszłym roku uda nam się wejść na plan. Kasia zagra w nim jedną z ważniejszych ról. Scenariusz powstał w oparciu o reportaż, który nami poruszył. Kobiece kino drogi o poszukiwaniu tożsamości, o demaskowaniu traum rodzinnych, o rozliczaniu się z przeszłością.

MK: Ważne tematy w czasach, w których rządzą niepewność, chaos.

KT: W pandemii wiele osób wchodzi w etap wyciągania trupów z szafy… I sięgania choćby do okresu młodości. Mam nadzieję, że „Chodźmy w noc” będzie wkrótce mogło obejrzeć jak najwięcej widzów, bo przecież to dla nas, twórców, najważniejsze. Pandemia nie ułatwia sprawy.

MK: Trzymamy kciuki, aby Twój film mógł powalczyć o Oscara. Na razie znalazł się na tzw. long liście, co już jest sukcesem.

KT: (uśmiech) dla mnie sukcesem będzie „short lista”. Ale doceniam fakt, że jestem w stanie konkurować z filmowcami choćby z USA, którzy mają znacząco większe budżety. I cieszę się, że nasz film ma uniwersalny wydźwięk. Zależy mi na tym, aby być rozumianą jako twórca nie tylko w Polsce.


O relacji matka-córka, o tym czy przyjaźń w takim wydaniu jest możliwa i jak wygląda wspólna praca opowiedziały nam Beata Kawka i Zuza Bernat:

Back to list

Related Posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *